Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

zaczętą bluzkę, ale w taką pogodę jak dzisiejsza, trudno jest zająć się szyciem. Coś takiego jest w powietrzu, co wnika do mej krwi i wywołuje radość w duszy. Napewno gdybym spojrzała na słońce, ręce by mi poczęły drżeć i nie byłabym zdolna uczynić ani jednego równego ściegu. Chcemy więc pójść do parku i rozkoszować się cieniem przemiłych sosen.
— Czy w wyrażeniu „my“ masz na myśli tylko siebie i Priscillę?
— Nie, uwzględniam także Gilbert’a i Karola, a bylibyśmy bardzo radzi, gdybyś i ty przyłączyła się do towarzystwa.
— Ale, — szepnęła Iza z rozpaczą — musiałabym przez cały czas pozostawać na drugim planie, a to się jakoś nie zgadza się z usposobieniem Izabelli Gordon.
— Widzisz, nowe doświadczenia rozszerzają pogląd na życie. Chodź z nami, a będziesz mieć więcej zrozumienia dla tych wszystkich biedaków, którzy przez całe życie pozostają na drugim planie. Ale gdzie się podziały wszystkie twoje ofiary?
— Och, mam już ich dosyć, nie mogłam ich znieść dzisiaj. Pozatem jestem od kilku godzin jakoś dziwnie zniechęcona. W zeszłym tygodniu napisałam do Anatola i Augustyna. Włożyłam listy do zaadresowanych kopert, ale ich nie zakleiłam i stało się coś bardzo śmiesznego (to znaczy dla Anatola będzie to śmieszne, bo Augustyn napewno się zasmuci). Śpieszyłam się bardzo, a chcąc dopisać jeszcze coś do listu Anatola, byłam pewna, że właśnie jego list wyjęłam z koperty. Potem obydwie koperty zakleiłam i zaniosłam na pocztę. Dziś rano otrzymałam od Augustyna odpowiedź. Wyobraźcie