Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

musa w klasie nowicjuszów, przechylał się raz na stronę Ani, to znów Gilbert‘a i Izabelli. Priscilla także zdała doskonale, a Karol Slone przebrnął egzamin jako tako, lecz zadzierał potem tak głowę, jakby to on właśnie był prymusem.
— Nie chce mi się wierzyć, że jutro o tej porze będę już na Zielonem Wzgórzu, — mówiła Ania w dniu wyjazdu. — A jednak to prawda. Ty, Izo, jutro będziesz już w Bolingbroke w towarzystwie Anatola i Augustyna.
— Tęsknię już trochę za nimi, — przyznała Iza, opychając się czekoladkami. — To naprawdę bardzo mili chłopcy. Czuję, że świetnie przepędzę wakacje. Nie będzie końca tańcom, przejażdżkom i innym przyjemnościom. Ale tobie nigdy nie wybaczę, Królowo Aniu, żeś nie przyjęła mego zaproszenia.
— „Nigdy“ to dla ciebie znaczy kilka dni, Izo. Bardzo ci jestem wdzięczna, żeś mnie zaprosiła i chętnie przyjadę kiedyś do Bolingbroke. Jednakże w tym roku muszę pojechać do domu. Nie umiem ci powiedzieć, jak za nimi wszystkimi tęsknię.
— Nie będziesz miała znowu takich rozrywek, — zauważyła Iza z przekąsem. — Najwyżej kilka nudnych wieczorków, podczas których stare plotkarki obgadywać cię będą za plecami. Jestem pewna, że umrzesz z nudów, moja droga.
— Co, w Avenlea? — zawołała Ania z oburzeniem.
— Napewno u mnie byłoby ci weselej. Zresztą Bolingbroke umiałoby ocenić twoją urodę, Królowo Aniu. Takich włosów i cery niema u nas żadna dziewczyna. Zaręczam ci, że miałabyś nadzwyczajne