przykro, jak ci o tem powiem i będziesz się mnie wstydziła. Jestem pewny.
— Czyś uczynił coś złego i dlatego nie masz odwagi odmówić pacierza?
— Nie, nic złego nie zrobiłem, ale muszę to zrobić.
— A cóż to takiego, Tadziu?
— Muszę powiedzieć brzydkie słowo, Aniu, — wybuchnął nagle Tadzio rozpaczliwie. — W zeszłym tygodniu słyszałem, jak je mówił pastuch pana Harrisona i od tego czasu mam ochotę także to powiedzieć nawet podczas pacierza.
— Więc już powiedz nareszcie.
Tadzio ze zmieszaniem podniósł w górę zarumienioną twarzyczkę.
— Aniu, ale to jest bardzo brzydkie słowo!
— No powiedzże je!
Tadzio raz jeszcze spojrzał niedowierzająco na swą opiekunkę, poczem przyciszonym głosem wyrzekł to straszne słowo. Zaraz potem zawstydzony ukrył znowu twarzyczkę na piersi Ani.
— Och, Aniu, ja już tego nigdy nie zrobię, nigdy. Nawet nigdy nie będę miał do tego ochoty. Wiedziałem, że to brzydkie słowo, ale nie przypuszczałem, że jest aż takie brzydkie.
— Jestem pewna, że więcej go nie powtórzysz, Tadziu i mam nadzieję, że wogóle nie będziesz myślał o niem. Gdybym była na twojem miejscu przestałabym się bawić z pastuchem pana Harrisona.
— Ale on się tak świetnie bawi w wojnę, — rzekł Tadzio z odrobiną żalu w głosie.
Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.