dzo żywa i posiadam wielki temperament, żałuję tylko, że na tę myśl wcześniej nie wpadłam, bo na pewno oddawna byłabym w Europie. Zamierzamy z bratanicą jechać na dwa, trzy lata. Wybieramy się w czerwcu, przed wyjazdem prześlemy wam klucze, abyście mogły na jesieni się tu sprowadzić. Niektóre pamiątki zabieramy z sobą, resztę zostawimy w mieszkaniu.
— A porcelanowe psy? — zagadnęła Ania nieśmiało.
— Chciałyby panie, aby je zostawić?
— Szalenie mi się podobają!
Na pomarszczonej twarzy panny Patty ukazało się coś w rodzaju sympatycznego uśmiechu.
— Ja także jestem do nich bardzo przywiązana, — odparła z dumą. Są to zabytki dawnej przeszłości, bo jeszcze brat mój przywiózł je z Londynu przed pięćdziesięciu laty. Właśnie od nazwiska brata pochodzi nazwa alei Spofford‘a.
— Ach, jakiż to był człowiek! — odezwała się po raz pierwszy panna Marja. — Dzisiaj takich już niema.
— I stryjem był wyjątkowym, moja Marjo, — rzekła panna Patty macierzyńskim tonem. — Powinnaś zawsze o tem pamiętać.
— To też pamiętam, — szepnęła panna Marja lękliwie.
Obydwie jednocześnie otarły łzy kraciastemi chustkami, lecz panna Patty szybko odzyskała równowagę i zaczęła znowu mówić z powagą:
— Więc psy mogą zostać, ale tylko pod warunkiem, że im się nic złego nie stanie. Nazywają się
Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/99
Ta strona została skorygowana.