niała ją jeszcze bardziej. W spokojniejszym nastroju sama byłaby na tę sytuację spoglądała z uśmiechem. Ale teraz było to niemożliwe.
Gdy Ania popołudniu wróciła do szkoły, zastała dzieci, jak zwykle w ławkach pochylone nad zeszytami. Wyjątek stanowił Antoś Pay, który z ponad książki obserwował ją wzrokiem pełnym ciekawości i drwin. Ania otwierała szufladę swego stolika, szukając kredy, gdy nagle z pod jej ręki wyskoczyła na stół myszka i uciekła na podłogę.
Ania krzyknęła, jakgdyby ujrzała żmiję, a Antoś roześmiał się głośno.
Zapadło milczenie. Ciężkie, głuche milczenie. Aneczka Bell wahała się: rozpłakać się, czy też nie, tem bardziej, że nie wiedziała na pewno, dokąd myszka czmychnęła. Ostatecznie postanowiła nie płakać. Czy płacz może przynieść komu ulgę, gdy się ma przed sobą twarz nauczycielki, bladą jak płótno z groźnie błyszczącemi oczami?
— Kto włożył mysz do mojej szuflady? - zapytała Ania; głos jej był cichy, lecz przejął dreszczem Jasia Irvinga. Józio Slone pochwycił jej spojrzenie i zaczął się jąkać.
— T... t... to n... n... nie ja, proszę p... pani.
Ania nie zwróciła uwagi na strwożonego Józia. Patrzała na Antosia, który odpowiadał jej zuchwałem spojrzeniem.
— Antosiu, czy to ty?
— Tak, to ja — odparł hardo.
Ania ujęła linję, leżącą na stoliku. Była to długa, ciężka drewniana linja.
— Zbliż się!
Antoś podlegał już nieraz bardziej surowym karom. Ania, nawet ta wzburzona Ania, nie potrafiłaby ukarać dziecka okrutnie. Ale linja cięła dotkliwie i wreszcie zuchowatość opuściła małego urwisa. Zadrżał i łzy stanęły mu w oczach.
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.