Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

— Stąd, że osoba, która je nazwała, posiadała zbyt mało lub zbyt wiele wyobraźni — rzekła Ania. — Ach, dziewczęta, spójrzcie na to!
„To“ było płytką leśną sadzawką pośrodku otwartej polanki, gdzie kończyła się ścieżka. Latem miejsce to wysychało i pokrywało się lasem paproci, teraz zaś było spokojną, lśniącą powierzchnią, okrągłą jak obręcz i przezroczystą jak kryształ. Smukłe młode brzózki otoczyły ją pierścieniem, a drobne paprocie stroiły jej brzegi.
— Jakież to piękne! — zawołała Janka.
— Zatoczmy krąg wokoło, niby leśne boginki — proponowała Ania, rzucając koszyk i wyciągając ręce ku koleżankom.
Lecz taniec się nie udał, bo grunt był bagnisty i Janka wciąż gubiła kalosze.
— Nimfy leśne nie mogą nosić kaloszy — zadecydowała.
— Zanim opuścimy to miejsce, musimy mu nadać jakąś nazwę — rzekła Ania. — Niech każda poda projekt, poczem będziemy ciągnąć losy. Ty, Diano?
— Brzozowa Sadzawka — szybko wybrała Diana.
— Leśne Jezioro — rzekła Janka.
Ania, stojąca poza niemi, błagała wzrokiem Priscillę o mniej pospolitą nazwę.
— Srebrne Wody — rzuciła Priscilla.
Ani wybór padł na „Zwierciadło Nimf“.
Nazwy te, spisane na paskach kory brzozowej ołówkiem, z którym nie rozstawała się nigdy „kierowniczka szkoły“ Janka, wrzucono do kapelusza Ani. Priscilla, zamknąwszy oczy, przystąpiła do ciągnienia.
— Leśne Jezioro — z triumfem odczytała Janka.
Nazwa musiała zostać przyjęta, chociaż Ania w duszy uważała, że los spłatał złośliwego figla sadzawce. Przedzierając się przez gęste podszycie, dziewczęta weszły do lasku,