Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

me, że dziewczęta zadyszane dosięgły szczytu. Tam oczekiwała je najrozkoszniejsza niespodzianka.
Poza niemi rozciągały się pola, dochodzące do „górnej drogi“ z Carmody; przed niemi zaś, otoczony bukami i świerkami, widniał mały ogródek, lub coś, co kiedyś było ogródkiem. Okalał go rozsypujący się mur kamienny, porośnięty mchem i trawą. Można było jeszcze odróżnić ślady dawnych ścieżek, środkiem ciągnął się szpaler krzaków różanych, a z jednego brzegu sznur wisien, osypanych śnieżno-białym puchem. Cały ogród tonął w morzu białych i żółtych narcyzów, wśród których gdzie niegdzie wychylały się kępki soczystej szmaragdowej trawy.
— Ach, jakże bosko! — zawołały chórem trzy głosy. Ania, zapatrzona, milczała.
— Jakim cudem powstał tu ten ogród? — zapytała Priscilla zdumiona.
— Musi to być ogród Heleny Gray — objaśniła Diana. — Matka opowiadała nam o nim, ale nigdy go nie widziałam i nie sądziłam, żeby mógł istnieć jeszcze. Znasz tę historję, Aniu?
— Nie, chociaż nazwisko nie jest mi obce!
— Widziałaś je na cmentarzu. Helena pochowana jest w topolowej alei. Znasz ten nagrobek kamienny z napisem: „Tu spoczywa Helena Gray, zmarła w dwudziestej drugiej wiośnie życia“. Obok jest grób Jana Graya, ale bez nagrobka. Dziwne, że Maryla ci o tem nie opowiadała. Ale to historja z przed trzydziestu lat, więc wszyscy o niej zapomnieli.
— Ach, musimy ją usłyszeć — zawołała Ania — usiądźmy wśród narcyzów, a Diana niechaj opowiada. Spójrzcie tylko, tysiące kwiatów rozsypanych wokoło — jakgdyby kobierzec, utkany ze słonecznych i księżycowych promieni, zaściełał ogród. Co za bajeczne odkrycie! I pomyśleć, że przez sześć