— Nie widzę innego punktu wyjścia — odpowiedziała Maryla trochę niechętnie, chociaż w duszy czuła tajemną ulgę. — Bądź co bądź nie mamy z niemi tyle kłopotu co dawniej — a może przywykłyśmy już do nich. W Tadziu zaszła duża zmiana.
— Jego zachowanie jest bezwątpienia znacznie lepsze — rzekła Ania oględnie, jakby nie chcąc wyrazić swego zdania o charakterze malca.
Powróciwszy bowiem ze szkoły poprzedniego dnia, Ania nie zastała w domu Maryli, która była na posiedzeniu Koła Pomocy. Tola spała na fotelu w kuchni, Tadzio zaś w śpiżarce, zapomniawszy o bożym świecie, wyjadał z wielkiego słoja sławne śliwkowe konfitury Maryli — „gościowe konfitury“ — według jego określenia. Wstęp do śpiżarni był mu surowo wzbroniony, to też miał minę prawdziwego winowajcy, gdy Ania niespodziewanie stanęła na progu.
— Tadziu, czy nie wiesz, że brzydko postępujesz? Zabroniłam ci przecież dotykać czegokolwiek w śpiżarce.
— Owszem, wiem — przyznał Tadzio niechętnie — ale konfitura jest strasznie pyszna, Aniu. Zajrzałem tylko do słoika, a że wyglądała tak smacznie, chciałem spróbować. Z początku wsadziłem tylko palec — Ania wydała okrzyk zgrozy — i oblizałem go na czysto, ale była jeszcze bardziej dobra, niż myślałem, więc złapałem łyżeczkę i na całego!
Ania palnęła takie kazanie na temat „kradzieży“ konfitur, że Tadzio uczuł wyrzuty sumienia i wśród powodzi łez i pocałunków przyrzekł poprawę.
— Na szczęście w niebie będzie dość konfitur! — rzekł, dodając sobie otuchy.
Ania stłumiła uśmiech.
— Być może — rzekła — ale skąd ci to przyszło do głowy.
— Uczyłem się w katechizmie — odparł Tadzio.
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.