Jaś tyle już opowiadał Ani o swoich rodzicach, że miała wrażenie, iż to byli jej starzy znajomi. Wyobrażała sobie matkę Jasia, jako bardzo podobną z charakteru i usposobienia do malca, ojca zaś jako człowieka zamkniętego w sobie, który swą głęboką, wrażliwą duszę starannie ukrywał przed światem.
— Ojca trudno poznać — zwierzał jej się Jaś pewnego razu. — Nie znałem go zupełnie, zanim matuchna umarła. Ale każdy, kto go pozna, musi się nim zachwycać. Najwięcej na świecie kocham jego, potem babunię, a potem panią. Kochałbym panią zaraz po ojcu, jeśliby nie było moim obowiązkiem kochać więcej babunię, która się dla mnie tak poświęca, prawda? Chciałbym, żeby babunia nie zabierała światła z mego pokoju, dopóki nie usnę. Ale babunia mówi, że nie wolno być tchórzem i lampę zabiera, skoro tylko mnie ułoży. Ja się nie boję, ale wolałbym mieć światło. Matuchna zawsze siedziała koło mego łóżka i trzymała mnie za rękę, dopóki mnie sen nie zmorzył. Matuchna mnie psuła, matki często psują dzieci, pani wie?
Nie, Ania nie wiedziała o tem z własnego doświadczenia, ale mogła to sobie wyobrazić. Ze smutkiem myślała o swej własnej „matuchnie“, która uważała ją za „cudnie piękną“, i dawno już pochowana została obok swego młodziutkiego małżonka na dalekim, samotnym cmentarzu. Nie mogła pamiętać swej matki i zazdrościła Jasiowi jego wspomnień.
— W przyszłym tygodniu są moje urodziny — rzekł Jaś, schodząc wraz z Anią z pagórka, skąpanego w zachodzącem słońcu. — Ojciec pisał, że przysyła mi coś, co mi sprawi największą przyjemność w świecie. Myślę, że to już nadeszło, bo babunia zamknęła na klucz bibljoteczkę, czego nigdy dawniej nie robiła. A kiedy zapytałem, dlaczego?, odrzekła z miną tajemniczą, że mali chłopcy nie powinni być ciekawi. Urodziny, to bardzo miła rzecz, prawda? Kończę lat jedenaście, ale podobno nie wyglądam na tyle. Babunia mówi, że jestem taki
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.