— Cóż znowu, kochanie, zasłużył na to. I dobrze mu to zrobiło. Od tamtego czasu nie miałaś już z nim kłopotu, on zaś uznał, że dorównywasz nauczycielowi. Z chwilą, gdy rózga wybiła mu z głowy przekonanie, że dziewczyna to nic dobrego, łagodność twoja zdobyła jego sympatję.
— Może i zasłużył na karę, ale nie o to chodzi. Nie czyniłabym sobie wyrzutów, gdybym ze spokojem i rozwagą zadecydowała, że rózga jest dla niego sprawiedliwą karą. Muszę jednak przyznać, że uniosłam się gniewem i dlatego go wybiłam. Nie zastanawiałam się, czy postępuję słusznie. Gdyby nawet był niewinny, nie potrafiłabym się pohamować. I to mnie właśnie upokarza.
— Nie myśl o tem, Aniu. Wszyscy popełniamy błędy; powinniśmy ich żałować i uczyć się na nich, lecz nie wlec ich za sobą w przyszłość... Ale oto Gilbert Blythe na rowerze — zapewne wraca na wakacje do domu. Jakże wasze studja?
— Dość dobrze. Dziś wieczór pożegnamy Wirgiljusza — pozostało nam wszystkiego dwadzieścia wierszy do końca; potem nie zajrzymy do książki aż do września.
— Czy myślisz, że uda ci się wstąpić na uniwersytet?
— Nie wiem — Ania marząco patrzała wdal na opalowy horyzont. — Wzrok Maryli nigdy się już nie poprawi, chociaż i tak jesteśmy wdzięczne Niebu, że się nie pogorszył. A mamy przecież pod opieką bliźnięta. Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby ich wuj zabrał je kiedykolwiek. Być może, że uniwersytet znajduje się poza zakrętem drogi mojego życia, ale zakrętu jeszcze nie dosięgłam. Boję się myśleć o nim wiele, aby nie doznać zawodu.
— I ja pragnęłabym, abyś się dostała na uniwersytet, ale jeśli ci się to nie uda, nie martw się zbytnio. Sami stwarzamy sobie życie, gdziekolwiek jesteśmy. Uniwersytet może nam w tem tylko dopomóc. Życie nasze bywa bogate lub ubogie, zależnie od tego, co w nie wkładamy, a nie od tego, co zeń czer-
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.