Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaraz dam ci kawałek chleba z masłem — rzekła Ania, daleka myślami od rzeczywistości. List, który czytała, zawierał widocznie jakieś niezwykłe nowiny, gdyż policzki jej były ponsowe, jak róże na krzaku pod oknem, a oczy rozjaśnione, jak tylko jej oczy być mogły.
— Ależ ja nie jestem głodny na chleb z masłem, jestem głodny na placek ze śliwkami — niecierpliwił się Tadzio.
— O — zaśmiała się Ania, odkładając list i obejmując pieszczotliwie Tadzia. — Taki głód można łatwo wytrzymać. Wiesz przecież, że pomiędzy posiłkami Maryla nie pozwala wam jeść nic innego, jak chleb z masłem.
— Więc nasmaruj mi kawałek... proszę.
Tadzio wreszcie nauczył się mówić „proszę“, ale dołączał ten wyraz dopiero po dłuższym namyśle. Z uznaniem spojrzał na okazałą kromkę, którą mu Ania podała.
— Ty zawsze nałożysz masła, aż miło, Aniu! Maryla ledwo poskrobie. Wsuwa się o wiele łatwiej, gdy jest dużo masła.
Kromka „wsunęła się“ bardzo łatwo, sądząc z jej prędkiego zniknięcia. Tadzio nagle wywinął koziołka, usiadł i rzekł zdecydowanym tonem:
— Aniu, już wiem co zrobię z niebem. Nie chcę pójść do nieba.
— Dlaczego? — spytała Ania poważnie.
— Bo niebo jest na poddaszu Szymona Fletchera, a ja go niecierpię.
— Niebo? Na poddaszu Fletchera? — Ania była zbyt zdumiona, ażeby się roześmiać. — Skąd takie niemądre myśli?
— Emilek Boulter powiedział, że tak jest. On wszystko potrafi wytłumaczyć. Jego matka jest siostrą pani Fletcher, więc zabrała go na pogrzeb małej Janki Fletcher. Pastor powiedział, że Janka poszła do nieba, ale Emilek widział, że leży w trumnie. To pewnie później zanieśli ją na strych. Potem