Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

glądając na niewinną okładkę Wirgiljusza, leżącego u stóp Ani.
W tej chwili czerwonemi były nietylko włosy Ani, ten najboleśniejszy punkt w jej uczuciach.
— Wolę mieć rude włosy, niż tylko parę kosmyków koło uszu — odparła.
Strzał trafił; pan Harrison był bowiem bardzo wrażliwy, gdy chodziło o jego łysą czaszkę. Gniew dławił go, więc tylko dzikim wzrokiem przeszywał Anię, która, opanowawszy się, wyzyskiwała swą przewagę.
— Mogę mieć względy dla pana, panie Harrison. Mam bujną wyobraźnię, więc łatwo mi jest wyobrazić sobie, co odczuwamy, spotykając cudzą krowę w naszym owsie. Dlatego nie żywię do pana urazy za to, co pan mi powiedział. Przyrzekam, że Krasula nigdy już nie wtargnie na pańskie pole — nigdy, daję panu słowo honoru!
— Dobrze, pamiętaj panna, by się to więcej nie przytrafiło — odburknął pan Harrison, trochę łagodniejszym tonem, lecz wyniósł się gniewny, czego dowodem było dochodzące jeszcze z oddali pomruki.
Wstrząśnięta do głębi Ania przebiegła podwórze, ażeby zamknąć niesforną Krasulę w zagrodzie.
— Stąd się już nie wydostanie, chyba, że wyrwie plot. Teraz zachowuje się zupełnie spokojnie; ręczę, że ta uczta w owsie nie pójdzie jej na zdrowie. Żałuję, że nie sprzedałam jej panu Shearerowi, gdy mnie nagabywał o to w zeszłym tygodniu, lecz zamierzałam sprzedać ją wraz z resztą bydła... Teraz przekonałam się, że pan Harrison jest awanturnikiem, a już na pewno niema w nim nic z pokrewnej duszy. — Ania w każdym człowieku pilnie doszukiwała się pokrewnej duszy.
Gdy Maryla powróciła do domu, Ania pobiegła przygotować herbatę. Przy podwieczorku omawiały sprawę Krasuli.