Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lękam się, że nie wytrzyma mego ciężaru — rzekła, posuwając się ostrożnie.
— Oprzyj się o parapet — rzekła Diana.
Ania usłuchała i spojrzała przez szybę. Na półce wprost okna stał granatowy chiński półmisek, taki właśnie, jakiego szukała. W swej wielkiej radości zapomniała o niepewnym gruncie pod nogami, puściła parapet i podskoczyła z zadowolenia. W tej chwili dach zatrzeszczał i zapadł się pod nią, tak że osunęła się i tylko głowa oraz ramiona sterczały nad domkiem. Przerażona Diana wpadła do kurnika i objąwszy swą nieszczęsną przyjaciółkę wpół, starała się ściągnąć ją na ziemię.
— Ach, nie czyń tego! — krzyknęła Ania — jakieś klujące drzazgi wpijają mi się w ciało. Podstaw mi coś pod nogi, to może wtedy sama się wydobędę.
Diana czem prędzej wciągnęła wzmiankowaną poprzednio beczułkę, która okazała się wygodnem podparciem dla nóg Ani. O wydostaniu się z pułapki nie było jednak mowy.
— Czy nie mogłabym cię wyciągnąć górą? — troszczyła się Diana.
Ania beznadziejnie potrząsnęła głową.
— O, nie! Połamane deski za bardzo mnie kłują. Ale gdybyś znalazła siekierę, może mogłabyś mnie wyrąbać. Zaczynam naprawdę wierzyć, że urodziłam się pod nieszczęśliwą gwiazdą.
Diana udała się na poszukiwanie siekiery, lecz napróżno.
— Pójdę sprowadzić pomoc — rzekła, wracając do więźnia.
— O, nie — zaoponowała Ania gwałtownie. — Jeśli to uczynisz, o przygodzie mojej dowiedzą się wszyscy wokoło, i wstyd mi będzie spojrzeć ludziom w oczy. Musimy czekać powrotu panien Copp i zobowiązać je do zachowania tajemnicy. One znajdą siekierę i uwolnią mnie. Gdy się zachowuję spokojnie, nic mi nie dolega... w znaczeniu fizycz-