Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ nie nada się zupełnie: niema w tem wcale intrygi. Poprostu wiązanka fantastycznych myśli. Ja lubię pisywać takie rzeczy, ale nie drukuje się nic podobnego, bo wydawcy zawsze żądają intrygi. Tak twierdzi Priscilla. Ale oto panna Ewa Copp. Błagam cię, Diano, biegnij mnie wytłumaczyć.
Panna Ewa Copp była to mała osóbka w czarnej skromnej sukni i kapeluszu, o którego wyborze na pewno nie zdecydowała moda, lecz praktyczność. Łatwo zrozumieć jak ją zdumiał ów oryginalny widok na dziedzińcu, lecz objaśnienie Diany wzbudziło w niej tylko sympatję. Pośpiesznie przyniosła siekierę i kilku zręcznemi uderzeniami uwolniła Anię, która, trochę zmęczona i zdrętwiała, osunęła się do wnętrza swego więzienia, poczem wydostała się już na zupełną swobodę.
— Panno Ewo! — zaczęła poważnie. — Zapewniam panią, że zaglądałam do śpiżarni jedynie dla przekonania się, czy pani posiada granatowy chiński półmisek. Nie widziałam nic więcej, bo nie patrzałam na nic innego.
— Nie szkodzi — uspokajała ją panna Copp uprzejmie. — Nie martwcie się tem, przecież nic złego się nie stało. Dzięki Bogu, my, Coppówny, utrzymujemy stale porządek w naszych śpiżarniach, więc nie wstydzimy się, gdy kto je obejrzy. Co do kurnika, rada jestem, że się zapadł, bo może teraz Marta zgodzi się go rozebrać; przedtem nie pozwalała, twierdząc, że może się jeszcze kiedy przydać, a ja każdej wiosny musiałam go bielić. Z nią trudno jest dojść do ładu. Dzisiaj pojechała do miasta, odwiozłam ją właśnie na stację. Chcesz kupić chiński półmisek? Ile dajecie za niego?
— Dwadzieścia dolarów. — Ania nie dorosła do zawierania tranzakcyj z rodziną Coppów, gdyż ofiarowała z miejsca zbyt wysoką cenę.
— Dobrze, zobaczymy — rzekła panna Ewa przezornie. — Szczęśliwym trafem półmisek jest moją osobistą własnością, w przeciwnym razie nie ośmieliłabym się sprzedać go w nieo-