Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

ich wuj zajmie się niemi. A jakąż krewną Maryli jest właściwie pani Keith?
— Marja? Żadną. To jej mąż... jej mąż był naszym dalekim kuzynem! Spójrz tylko, pani Linde nadchodzi. Zapewne ciekawa jest nowin o Marji.
— Nie opowiadaj jej aby awantury z panem Harrisonem i Krasulą — błagała Ania.
— Bądź spokojna! — przyrzekła Maryla.
Lecz obienica ta okazała się zbyteczną, gdyż pani Linde, zaledwie zdążyła wygodnie zasiąść, odezwała się:
— Wracając dziś z Carmody do domu, widziałam, jak pan Harrison wyganiał waszą Krasulę ze swego owsa. Wydawał mi się wściekły — czy narobił wiele gwałtu?
Ania ukradkiem zamieniła z Marylą ubawione spojrzenie. Zaiste, mało co w Avonlea mogło ujść czujnego oka pani Linde. Właśnie dziś rano Ania zawyrokowała:
— Jeśli wejdziesz do swego pokoju nawet o północy, zaryglujesz drzwi, pospuszczasz rolety i kichniesz, to z pewnością nazajutrz pani Linde zapyta cię o twój katar.
— Prawdopodobnie, — odpowiedziała Maryla, zwracając się do pani Linde. — Pojechałam do Graftonu, więc tylko Ania była świadkiem jego humoru.
— Wydał mi się bardzo niemiłym jegomościem — oświadczyła Ania z urażonym ruchem rudej główki.
— Nigdy nie wygłosiłaś trafniejszego zdania — rzekła pani Małgorzata uroczyście. — Ja odrazu przewidziałam awantury, gdy Robert Bell sprzedawał swój folwark obywatelowi Nowego Brunświku, oto co! Nie wiem do czego dojdzie wreszcie w Avonlea, jeśli tylu obcych tu osiądzie. Wkrótce nie będzie można bezpiecznie spać we własnem łóżku!
— A jacyż to nowi przybysze sprowadzają się jeszcze do nas? — spytała Maryla.