Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże się cieszę, że pani przyszła — zawołał z żywością. — Babuni niema w domu. Zostanie pani ze mną na podwieczorku, prawda? To tak przykro jeść samemu, przecież pani to rozumie! Miałem już zamiar poprosić Marję, żeby ze mną zasiadła, chociaż obawiam się, że babcia byłaby z tego niezadowolona. A przytem, z Marją trudno rozmawiać. Zawsze się śmieje i powiada: „Nigdy w życiu nie widziałam takiego dziecka“. Nie lubię takiej rozmowy.
— Bardzo chętnie zostanę — zgodziła się Ania wesoło. — Czekałam tylko na zaprosiny. Od ostatniego podwieczorku twojej babuni ślinka szła mi do ust na wspomnienie waszego pysznego kruchego ciasta.
Jaś spoważniał.
— Gdyby to zależało ode mnie — rzekł, stając przed Anią z rękami w kieszeniach i nagłą troską na ślicznej twarzyczce — poczęstowałbym panią natychmiast. Ale, niestety, zależy to od Marji. Słyszałem, jak babunia, wychodząc, zapowiedziała jej, by mi nie dawała kruchego ciasta, bo to za ciężkostrawne dla dzieci. Ale jeśli przyrzeknę, że nie zjem ani ździebełka, może Marja zgodzi się ukroić dla pani kawałek. Miejmy nadzieję, że uda się ją przekonać.
— Tak, miejmy nadzieję — zgodziła się Ania, której ten optymizm odpowiadał w zupełności. — Jeśli jednak Marja okaże się nieubłaganą, nie martw się tem, kochanie.
— A czy to pani doprawdy nie sprawi przykrości? — spytał Jaś z niepokojem.
— Na pewno nie, drogie dziecko!
— Nie będę się więc martwił — rzekł Jaś, wzdychając z ulgą — tem bardziej, że przypuszczam, iż Marja usłucha głosu rozsądku. Wie ona coprawda, że rozkazy babuni trzeba wypełniać. Babcia jest bardzo dobra, ale wszyscy muszą robić, co ona każe. Dziś rano była ze mnie bardzo zadowolona, bo udało mi się zjeść całą porcję kaszki. Dużo trudu mnie to koszto-