późno... Oto Marja woła nas na herbatę, pójdę się z nią rozmówić o kruche ciasto.
Wynikiem tej rozmowy było, że Marja do podwieczorku prócz kruchego ciasta dodała i salaterkę konfitur.
Ania nalała herbatę i spędziła z Jasiem miłą godzinkę w mrocznej bawialni, przez której okna płynął do pokoju świeży morski powiew. Mówili przytem tyle różnych głupstw, że następnego wieczora oburzona Marja opowiadała Weronice, że „ta panna ze szkoły taka sama warjatka jak Jaś“.
Po herbacie Jaś zaprosił Anię na górę do swego pokoiku, aby jej pokazać portret matki — ów tajemniczy podarek urodzinowy, w swoim czasie przechowywany przez panią Irving w bibljotece.
Niski pokoiczek Jasia pełen był łagodnego różowego światła, przesyłanego przez ognistą kulę słoneczną, znikającą za morzem. W czarodziejskiej grze blasków wychylała się z ram portretu słodka, dziewczęca twarzyczka o czułem macierzyńskiem spojrzeniu.
— To jest moja matuchna — rzekł z pełną dumy miłością. — Prosiłem babuni, aby portret wisiał w nogach łóżka, żebym mógł ją widzieć, jak tylko rano otworzę oczy. Teraz już nie brak mi światła wieczorem, bo wydaje mi się, że matuchna jest tu przy mnie. Ojciec dobrze wiedział, czego pragnąłbym na urodziny, chociaż nigdy nie pytał mnie o to. Czy to nie dziwne, że ojcowie wszystko wiedzą?
— Twoja matka, Jasiu, była prześliczna, a ty jesteś trochę do niej podobny; włosy i oczy miała ciemniejsze, niż ty.
— Moje oczy są takie jak ojca — objaśniał Jaś, przysuwając dla Ani wygodny fotel do okna — ale jego włosy są siwe — ogromna czupryna zupełnie siwa! Ma przecież prawie pięćdziesiąt lat. To już porządnie stary, prawda? Ale on tylko nazewnątrz jest stary, wewnątrz jest młody jak nikt inny. Ale proszę, niech pani tutaj spocznie, a ja usiądę u pani nóg. Czy
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.