Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

— A ja kocham Jasia, bo jest Jasiem, a Tadzia, bo jest Tadziem — odpowiedziała Ania wesoło.
— W takim razie będę mówił pacierz — rzekł Tadzio, któremu to rozumowanie trafiło do przekonania. — Ale teraz nie będę już zaczynał. Jutro rano zmówię go dwa razy. Czy to nie będzie to samo?
Nie, Ania była przeciwnego zdania. Więc Tadzio wygramolił się z łóżeczka i ukląkł przy niej. Odmówiwszy pacierz, przysiadł na bosych opalonych nóżkach i zagadnął:
— Prawda, Aniu, że teraz jestem lepszy, niż dawniej?
— O tak, bezwarunkowo, Tadziu — przyznała Ania, która nigdy nie skąpiła należnych pochwał.
Ja sam wiem, że jestem lepszy — zwierzał się Tadzio — i powiem ci, skąd to wiem. Dziś Maryla dała mi dwie kromki chleba z konfiturą: dla mnie i dla Toli. Jedna była o wiele większa, ale Maryla nie powiedziała, która jest dla mnie. A ja właśnie tę większą dałem Toli. Czy to nie było ładnie?
— Bardzo ładnie, postąpiłeś jak prawdziwy dżentelmen, Tadziu!
— Na szczęście Tola nie była bardzo głodna i zjadła tylko połowę, a resztę mnie oddała. Ale przecież nie wiedziałem, że to zrobi, więc byłem dobry.
O zmierzchu, błądząc dokoła Źródła Nimf, Ania ujrzała Gilberta, nadchodzącego z Lasu Duchów. Nagle przeniknęła ją świadomość, że Gilbert nie jest już uczniakiem. Jakże po męsku wyglądał — wysoki, barczysty chłopiec o szczerem, jasnem spojrzeniu. Ania uważała, że Gilbert jest bardzo przystojny, pomimo iż odbiegał od tego typu męskiej urody, który był jej ideałem. Dawno już zgodziły się z Dianą, że ich przedmiot uwielbienia powinien być wysoki i wytworny, o zadumanych niezgłębionych oczach i dźwięcznym głosie. W fizjognomji