Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

w Bostonie. Za to oszustwo pani Małgorzata czyniła odpowiedzialnemi całe Stany Zjednoczone i żadne moce, niebieskie ani piekielne, nie przekonałyby jej, że nie ma słuszności.
— Trochę obcego żywiołu nie zaszkodzi szkole w Avonlea — zauważyła Maryla sucho, — a jeśli ten chłopczyk jest choć odrobinę podobny do swego ojca, musi być bardzo miły. Stefan Irwing był najsympatyczniejszym chłopcem, jaki kiedykolwiek wyrósł w naszych stronach; niesłusznie uważano go za dumnego. Pani Irwing będzie na pewno bardzo szczęśliwa, że dziecko do niej wróci — żyła tak osamotniona od śmierci męża.
— O, malec może być miły, ale będzie się znacznie różnił od naszych dzieci — pani Małgorzata niełatwo dawała się przekonać. — Cóż to, Aniu, słyszę, że zakładacie jakieś „Koło Miłośników Avonlea“, mające na celu dokonywanie ulepszeń?
— Rozmawialiśmy o tem na ostatniem posiedzeniu naszego klubu — odpowiedziała Ania, rumieniąc się, — myśl ta podobała się wszystkim członkom — dziewczętom i chłopcom, a nawet i państwu Allan. Przecież w wielu wioskach powstały obecnie takie stowarzyszenia.
— Oj, dobrego ty sobie nawarzysz piwa, dziewczyno! daj temu lepiej spokój. Ludzie nie lubią, żeby ich ulepszać.
— Ależ my nie będziemy ulepszać ludzi! Chodzi o samą wioskę; dużo rzeczy trzeba zmienić, by ją upiększyć. Naprzykład, jeśliby nam się udało namówić pana Boultera do zburzenia tej jego ohydnej starej chałupy, czyżby to nie było krokiem naprzód?
— Bezwarunkowo — przyznała pani Małgorzata. — Ta ruina jest od lat cierniem w oku całej osady. Chciałabym tylko zobaczyć i usłyszeć, jak to wy, Miłośnicy, potraficie przekonać Boultera, żeby uczynił coś bezpłatnie dla dobra publicznego, oto co! Przykro mi zniechęcać cię, Aniu, bo może to i niezły projekt, chociaż przypuszczam, że wygrzebaliście go