Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

cudownego domku było równie niezwykłe, jak jego zewnętrzna strona. Pokój był niski o dwóch małych kwadratowych oknach, osłoniętych muślinowemi firankami. Staroświeckie umeblowanie, czysto i starannie utrzymane, sprawiało nader miłe wrażenie. Trzeba jednak przyznać, że najbardziej pociągającem dla młodych dziewcząt, którym czteromilowa przechadzka na świeżem powietrzu zaostrzyła apetyt, był stół, zastawiony przysmakami na niebieskiej porcelanie i przybrany drobnemi paprotkami. Wszystko razem wytwarzało nastrój świąteczny.
— Panna Lawenda oczekuje widocznie gości — szepnęła Ania. — Jest nakryte dla sześciu osób. Ale co za zabawna pokojówka — wygląda jak wysłaniec ze świata krasnoludków. Potrafiłaby nam zapewne wskazać drogę, ale ciekawa byłam poznać pannę Lawendę. Pst, pst... nadchodzi.
Właśnie panna Lewis stanęła na progu. Dziewczęta były tak zdumione, że zapomniały o dobrem wychowaniu i stały osłupiałe. Oczekiwały zwykłego, dobrze znanego im typu starej panny: suchej kanciastej figury, gładkich siwych włosów i okularów. Tymczasem stanęła przed niemi dama niskiego wzrostu o pięknych śnieżno-białych, falujących włosach, starannie ułożonych w pukle i loki. Twarz miała prawie dziewczęcą o różowej cerze i świeżych ustach, wielkie, łagodne bronzowe oczy i dołeczki, prawdziwe dołeczki. Ubrana była w skromną suknię z żółtego muślinu w kwiaty, suknię, która wydałaby się śmieszną na każdej kobiecie w jej wieku, ale na pannie Lawendzie wyglądała przemile.
— Karolina Czwarta oznajmiła mi, że chcecie się ze mną widzieć — rzekła głosem, harmonizującym z jej postacią.
— Chciałyśmy zapytać o drogę do Graftonu — mówiła uprzejmie Diana. — Jesteśmy zaproszone na podwieczorek do państwa Kimball, ale zabłądziłyśmy w lesie. Czy stąd należy skręcić na prawo, czy na lewo?