Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na lewo — odpowiedziała panna Lawenda z wahającem spojrzeniem na zastawiony stół, i nagle, jakby powziąwszy jakieś postanowienie, zawołała: — Ach, czy nie pozostałybyście u mnie na herbacie? Proszę, bardzo proszę. Kimballowie będą po podwieczorku, zanim do nich zdążycie. A Karolina Czwarta i ja będziemy wam tak bardzo rade.
Diana spojrzeniem zapytywała Anię.
— Zostałybyśmy chętnie — rzekła żywo Ania, której uśmiechała się sposobność poznania bliżej tej zagadkowej istoty. — Lecz czy nie sprawimy kłopotu? Zdaje się, że pani oczekuje gości?
Panna Lawenda spojrzała znowu na zastawiony stół i zarumieniła się.
— Wiem, iż pomyślicie sobie, że jestem straszną dziwaczką. Jestem dziwaczka i wstydzę się, gdy mnie na tem przyłapią. Nie oczekuję gości — udaję tylko, że ich oczekuję. Jestem bardzo osamotniona, a lubię towarzystwo — odpowiednie towarzystwo, oczywiście. Lecz mało kto się zjawia tutaj, bo domek stoi tak bardzo z drogi. Karolinie Czwartej też się przykrzyło, więc udałam, że oczekuję gości. Ugotowałyśmy wszystko, przybrałam stół, zastawiłam porcelaną mojej matki i ubrałam się na przyjęcie.
Diana pomyślała sobie, że wieści krążące o pannie Lewis nie były pozbawione podstawy — czterdziestopięcioletnia kobieta, jak mała dziewczynka, bawiąca się w przyjęcia „na niby“! Lecz promiennooka Ania wykrzyknęła radośnie:
— Ach, więc pani także wyobraża sobie?
Po tem „także“ panna Lawenda poznała pokrewną duszę.
— Tak — przyznała śmiało. — Oczywiście jest to głupie u osoby w moim wieku. Lecz cóżby mi dała niezależność staropanieństwa, jeżeliby mi nawet nie było wolno postępować wedle własnego widzimisię? Czasami mam wrażenie, że nie mogłabym żyć bez marzeń. Rzadko mnie kto przyłapał na ta-