Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

kiej dziecinnej zabawie, jak dzisiejsza, a Karolina Czwarta nie ma zwyczaju plotkować. Dziś jednak doskonale się złożyło, żeście przyszły, bo podwieczorek jest gotów. Pozwólcie do pokoju gościnnego i zdejmijcie kapelusze — białe drzwi u szczytu schodów. Ja zaś pobiegnę do kuchni przypilnować herbaty, bo Karolina Czwarta jest bardzo dobrą dziewczynką, ale na pewno pozwoli, by się herbata przegotowała.
W zapale gościnności panna Lawenda podreptała do kuchni, dziewczęta zaś z łatwością odnalazły gościnny pokój, równie biały, jak jego drzwi i wedle słów Ani, czyniący wrażenie „zakątka szczęśliwych snów“.
— Jak w bajce! — mówiła Diana. — Panna Lawenda jest wyjątkowo miła, chociaż trochę oryginalna. Nie ma w sobie nic ze starej panny.
— Dla mnie wygląda jak uosobienie poezji — rzekła Ania.
W pokoju na dole zastały pannę Lawendę, wnoszącą herbatę. Karolina Czwarta z miną ogromnie rozradowaną podawała półmisek świeżutkich sucharków.
— A teraz powiedzcie mi wasze imiona — prosiła gospodyni domu. — Cieszę się, że odwiedziły mnie młode dziewczęta; tak lubię młodzież — w jej towarzystwie zdaje mi się, że sama jestem młodą. Nie chcę myśleć o mojej starości — dodała niechętnie. — Więc jak się nazywacie? Diana Barry, Ania Shirley? Czy mogę udawać, że znam was oddawna i mówić do was po imieniu?
— Ależ owszem — zawołały jednocześnie.
— Więc siadajmy do podwieczorku — zapraszała uszczęśliwiona panna Lawenda. — Jak to dobrze, że przygotowałam biszkopt i kruche ciasto. Przypuszczam, Karolino, iż uważałaś za dziwactwo piec ciasto dla urojonych gości, ale widzisz, jak to się dobrze złożyło? Nie byłoby się coprawda zmarno-