zywać Lawendą, która zawsze wywołuje wspomnienie wdzięku staroświecczyzny i stylowych sukien. Niestety, moje imię przypomina tylko chleb z masłem, łatanie bielizny i porządki domowe.
— Co znowu! — zaprzeczyła Diana. — Dla mnie Anna — to imię pełne majestatu. Ale ty mogłabyś się nazywać nawet Praksedą, bo, mojem zdaniem, ludzie sami zdobią lub szpecą swe imiona. Teraz niecierpię imion Józia i Berta, a podobały mi się bardzo, zanim poznałam Payównę.
— Śliczna myśl, Diano — rzekła Ania z zapałem. — Trzeba żyć tak, aby upiększyć swe imię, nawet jeśli poprzednio brzydko brzmiało. Niech każdy, kto myśli o nas, wyobraża sobie nasze zalety, które mu przesłonią szpetność imienia.
— Więc byłyście na podwieczorku u Lawendy Lewis? — pytała Maryla nazajutrz przy śniadaniu. — Jakże teraz wygląda? Widziałam ją po raz ostatni piętnaście lat temu w graftońskim kościele — zapewne bardzo się zmieniła... Tadziu, jeśli chcesz coś, czego nie możesz dosięgnąć, poproś, żeby ci to podano, a nie kładź się na stole. Czy Jaś Irving zachowywał się tak podczas posiłku?
— Bo Jaś ma dłuższe ręce — tłumaczył Tadzio. — Jego rosły jedenaście lat, a moje tylko siedem. Zresztą ja prosiłem, ale wy z Anią jesteście tak zajęte rozmową, że nie słyszałyście. I Jaś przychodzi tu tylko na podwieczorki, a łatwiej jest być grzecznym przy podwieczorku, niż przy śniadaniu. Nie jest się wcale tak głodnym, a od kolacji do śniadania trzeba strasznie długo czekać. Patrz, Aniu, łyżeczka od cukru nie