wyspie; pan Lewis zbudował go, skoro tylko tu się osiedlił, jakieś osiemdziesiąt lat temu... Tadziu, przestań trącać Tolę! Widziałam dobrze — nie rób niewinnej miny. Co to jest, że się tak źle sprawujesz?
— Może wstałem dziś na lewym boku — zgadywał Tadzio. — Emilek Boulter mówi, że takiego dnia wszystko musi już iść źle — babka mu to powiedziała. Ale dlaczego akurat na lewym? I co zrobić, jeżeli łóżko stoi prawą stroną przy ścianie? Powiedzcie mi.
— Zawsze byłam ciekawa, co właściwie zaszło między Lawendą a Stefanem Irvingem — ciągnęła Maryla, nie zwracając uwagi na Tadzia. — Byli przecież zaręczeni i nagle zerwali. Nie wiem, o co im poszło, ale przypuszczam, że musiało być coś ważnego, bo Stefan wyjechał do Stanów i nigdy już nie wrócił do domu.
— A może wcale nie było nic ważnego. Często drobiazgi odgrywają w życiu większą rolę, niż rzeczy ważne — rzekła Ania z nagłym przebłyskiem świadomości, jaką zwykle daje tylko doświadczenie. — Ale, proszę cię, Marylo, nie mów pani Linde o mojej bytności u panny Lewis. Z pewnością zadawałaby mi setki pytań, na które nie chciałabym odpowiadać ze względu na pannę Lawendę.
— Jestem pewna, że Małgorzata byłaby ciekawa wszystkich szczegółów — przyznała Maryla, — pomimo że obecnie ma mniej czasu niż dawniej do zajmowania się cudzemi sprawami. Trudno jest jej wydalać się z domu ze względu na Tomasza, i wpada w coraz większe przygnębienie, gdyż zaczyna tracić nadzieję co do jego powrotu do zdrowia. W razie katastrofy zostanie bardzo osamotniona, gdyż wszystkie jej dzieci, z wyjątkiem jednej Elizy, wywędrowały w świat. Małgorzata twierdzi, że gdyby Tomasz tylko opanował się całą siłą woli, wyzdrowiałby odrazu. Ale niechże galareta się nie trzęsie! Tomasz nigdy nie posiadał siły woli. Do dnia ślubu
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.