Życie w Avonlea płynęło dalej swym zwykłym spokojnym torem. Miłośnicy obchodzili święto sadzenia drzew. Każdy z nich zobowiązał się zasadzić pięć sztuk, a wobec tego, że Koło liczyło czterdziestu członków, Avonlea zyskała dwieście młodych drzewek. Na polach zieleniły się wczesne owsy, sady rozpościerały swe ukwiecone ramiona ponad domkami farmerów, Królowa Śniegu[1] zaś stroiła się, jak narzeczona na przybycie swego przyszłego małżonka. Ania sypiała przy otwartem oknie, ażeby zapach ogrodu owiewał ją przez noc całą. Uważała to za bardzo poetyczne, podczas gdy Maryla twierdziła, iż igra z życiem.
— Niezadługo będziemy obchodzili Święto Dziękczynienia — mówiła Ania jednego wieczoru, siedząc z Marylą na progu domu i wsłuchując się w dźwięczny chór żab. — Uważam, że odpowiedniejszem jest obchodzić je na wiosnę, niż w listopadzie, kiedy natura usypia i zamiera. W listopadzie zmuszamy się do wdzięczności, nie odczuwając jej wcale, na wiosnę zaś uczucie to rozpiera serce — wydaje się człowiekowi, że jest w raju... Czy trawa tam w dolinie jest zielona, czy złota, Marylo? Dzień, tak cudny, jak dzisiejszy, gdy wszystkie pąki rozkwitły, a wietrzyk, oszalały z radości, nie wie, gdzie się podziać, nie może być piękniejszym nawet w niebie.
Zgorszona Maryla rozejrzała się podejrzliwie dokoła, czy bliźnięta nie słyszą czasem tych bluźnierstw. Właśnie ukazały się z za węgła domu.
— Jak dziś ślicznie pachnie! — rzekł Tadzio, pociągając noskiem i wymachując motyką, trzymaną w brudnych rączkach.
Właśnie powracał z ogródka. Tej wiosny Maryla, pragnąc skierować namiętność Tadzia do grzebania się w błocie i piasku na jakieś pożyteczniejsze tory, darowała jemu i Toli po za-
- ↑ Patrz Ania z Zielonego Wzgórza.