Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

„Pani Tadziowa! Musisz robić, co mnie się podoba, bo ja jestem mąż!“ Na pewno posłuchałaby mnie. Ale Amelka Clay mówi, że to ona go opuściła, bo nie chciał wycierać butów przed drzwiami, i Amelka chwali ją za to. Lecę natychmiast do pana Harrisona zobaczyć, jak też ona wygląda.
Powrócił niezadługo trochę rozczarowany.
— Pani Harrison nie było w domu. Pojechała z panią Linde do Carmody po nowe tapety. A pan Harrison kazał Ani powiedzieć, żeby przyszła, bo chce się z nią rozmówić. Pomyślcie tylko! Podłoga jest wyszorowana i pan Harrison ogolony, chociaż wczoraj nie było żadnego kazania.
Kuchnia Harrisonów przedstawiła Ani oczom widok bardzo niezwykły. Podłoga, zarówno jak i wszystkie sprzęty były wyszorowane do najwyższego stopnia czystości. Piec błyszczał, jak zwierciadło, ściany były wybielone, a szyby lśniły w promieniach słońca. U stołu siedział pan Harrison w swem codziennem ubraniu, które w piątek jeszcze poplamione i podarte, dziś było starannie oczyszczone i wyłatane. Ogolony był bez zarzutu, a resztki włosów przyczesane.
— Siadaj, Aniu, proszę — przywitał Anię pogrzebowym tonem. — Emilja pojechała do Carmody z panią Linde... Nowa przyjaźń na całe życie! Tak, Aniu, moje dobre czasy już minęły... Raz na zawsze! Czystość i porządek muszą teraz panować w domu do końca życia.
Pan Harrison starał się mówić żałośnie, lecz jakieś błyski zadowolenia w oczach zdradziły go.
— Ależ pan cieszy się z przybycia żony — zawołała Ania, grożąc mu palcem. — Niech pan nie udaje, że tak nie jest, bo widzę to doskonale.
Pan Harrison łagodnie się uśmiechał.
— Owszem... owszem. Przyzwyczajam się do tego — ustępował. — Nie twierdzę, że przyjazd Emilji sprawił mi przykrość. Nie można żyć samotnie w naszej osadzie, gdzie z po-