Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

denerwowały ją w najwyższym stopniu. Ja zaś byłem przywiązany do tego ptaka ze względu na mego brata — marynarza. Ten brat był mojem oczkiem w głowie jeszcze z czasów dzieciństwa, a umierając, przysłał mi Imbirka na pamiątkę. Nie widziałem powodu, dla którego miałbym go odzwyczaić od przekleństw. Niecierpię przekleństw w ustach człowieka, ale należało być wyrozumiałym dla papugi, która powtarza bezmyślnie tak, jak ja powtarzałbym mowę chińską. Emilja była innego zdania — kobiety nie są logiczne. Starała się odzwyczaić Imbirka od bluźnierstw z takim samym skutkiem, jak mnie od mówienia „jezdem“ i „tamtą razą“. Wydawało się, że im więcej nad nim pracuje, tem on gorzej klnie — zupełnie to samo, co ze mną.
Działo się coraz gorzej, aż nastąpiła katastrofa. Emilja zaprosiła na podwieczorek naszego pastora z żoną i drugiego jeszcze, który bawił u nich w gościnie. Przyrzekłem wynieść Imbirka z pokoju — Emilja nie dotknęłaby jego klatki nawet metrowym kijem — i miałem szczery zamiar uczynić to, gdyż nie życzyłem sobie, ażeby w moim domu pastorowie narażeni byli na słuchanie przekleństw. Niestety, zapomniałem. I nic dziwnego. Toć Emilja tyle kładła mi w uszy o czystym kołnierzyku i gramatyce, że papugę przypomniałem sobie dopiero, gdyśmy siedzieli przy herbacie. I oto w chwili, gdy pastor numer pierwszy odmawiał modlitwę, z ganku rozległ się głos Imbirka. Indyk ukazał się na podwórzu, a widok tego ptaka miał zawsze jak najfatalniejszy wpływ na Imbirka, który też tym razem prześcignął sam siebie. Możesz się uśmiechać, Aniu. Ja sam, przypominając sobie tę scenę, nieraz śmiałem się w duchu, ale wówczas czułem się równie zawstydzony, jak Emilja. Pośpieszyłem wynieść Imbirka do śpichrza, ale straciłem już humor do gości. Mina Emilji nie wróżyła nic dobrego. Po odjeździe pastorów udałem się po paszę dla krów, a po drodze rozmyślałem nad tą całą sprawą. Żałowałem Emilji i tego, że nie