Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

Tego wieczora Ania długo rozmyślała — radość i smutek staczały walkę w jej duszy. Doszła wreszcie — i to nagle i niespodziewanie — do zakrętu gościńca, a za zakrętem znajdował się uniwersytet, opromieniony tęczowemi nadziejami. Jednakże zdawała sobie sprawę, że z chwilą, gdy minie zakręt, pozostawi za sobą wiele drogich sercu spraw: wszystkie proste, codzienne obowiązki, które tak bardzo ukochała w ciągu ostatnich dwóch lat i, z wrodzonym sobie entuzjazmem, otoczyła aureolą piękna i blasku. Musi opuścić szkołę, a była przecież przywiązana do wszystkich swych uczniów, nawet do najmniej zdolnych i najkrnąbrniejszych. Samo wspomnienie Jasia Irvinga kazało jej zastanowić się, czy Redmond wynagrodzi jej ból rozstania.
— Dużo młodych roślinek wzeszło za moją sprawą — dumała, — obawiam się, czy rozstanie ze mną nie uczyni im szkody. Lepiej jednak będzie, gdy odejdę. Maryla ma słuszność: nie istnieje żaden ważny powód, dla którego miałabym pozostać. Muszę wydobyć z ukrycia wszystkie moje zagrzebane ambicje i przewietrzyć je trochę.
Następnego dnia Ania posłała prośbę o zwolnienie z posady; a pani Linde, po serdecznej rozmowie z Marylą, wdzięcznem sercem przyjęła ofiarowaną jej gościnę na Zielonem Wzgórzu. Zamierzała spędzić jeszcze lato u siebie, gdyż farma miała być sprzedana dopiero w jesieni, a tymczasem dużo spraw wymagało załatwienia.
— Nigdy coprawda nie myślałam, że będę musiała mieszkać tak daleko od gościńca — wzdychała w cichości pani Małgorzata. — Ostatecznie jednak Zielone Wzgórze nie leży tak na odludziu, jakby to się mogło zdawać; Ania ma bardzo dużo znajomych, a bliźnięta wnoszą w dom wiele życia. W każdym razie wolałabym mieszkać nawet w mysiej dziurze, niż opuścić Avonlea.