Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

twierdzi, że wszystkiemu winien jest jego żołądek. Pastorowa jest podobno marną gospodynią, a pani Linde uważa, że jeśli kto dostaje pięć razy tygodniowo kwaśny chleb na wieczerzę, nie może to pozostać bez wpływu na jego kazania. Pani Allan bardzo boleje nad rozłąką z Avonlea; mówi, że, gdy przybyła tu, jako młoda mężatka, doznała od wszystkich tak serdecznego przyjęcia, iż żegna ich z żalem jak najdroższych sercu przyjaciół. Nie może się też przyzwyczaić do myśli o rozstaniu z mogiłką dziecka. Była to wprawdzie maleńka trzechmiesięczna istotka, ale gotowa tęsknić za matką — lęka się pani Allan, choć za nic w świecie nie zwierzyłaby się z tego swemu mężowi. Opowiadała mi, że prawie co wieczór skrada się na cmentarz, aby zanucić swemu maleństwu kołysankę. Mówiła mi o tem wczoraj, gdy składałam wiązankę polnych róż na grobie Mateusza. Przyrzekłam jej, że dopóki pozostanę w Avonlea, będę stroiła kwiatami mogiłkę jej dzieciny, a kiedy wyjadę, to...
— Ja to będę czyniła — dokończyła Diana serdecznie. — Bezwarunkowo! Będę też za ciebie pamiętała o grobie Mateusza.
— O, dziękuję ci bardzo! Chciałam cię właśnie o to prosić. Nie zapomnij też o grobie Heleny Gray. Tyle myślałam i marzyłam o niej, że stoi mi jak żywa przed oczami. Wyobrażam ją sobie w jej cichym, zielonym ogródku. Mam złudzenie, że jeślibym się tam zakradła jakiego wiosennego wieczora w czarodziejskiej godzinie, między zmierzchem a nocą, zastałabym ogród w jego dawnej świetności, pełen róż i narcyzów, a w nim mały domek spowity winem. Po ścieżkach krążyłaby urocza Helena Gray; dotykając koniuszkami palców podnoszące się ku niej główki róż, szeptałaby z niemi tajemniczo. Wtedy zjawiłabym się przed nią cichutko i z wyciągniętemi dłońmi prosiłabym: „Cudna Heleno, ja także kocham kwiaty. Czy pozwolisz mi zostać twoją towarzyszką?“ I zasiadłszy na sta-