— Zatrzymaj ją — wrzasnęła Ania — pędź, Diano, pędź!
Diana pędziła; Ania również; a szkaradna jałówka gnała przez pole, jak opętana — za taką też uważała ją Diana w skrytości ducha. Upłynęło dobrych dziesięć minut, zanim ją schwytały i wypędziły przez otwór w płocie na drogę.
Nie można zaprzeczyć, że Ani usposobienie było w tej chwili dalekie od anielskiego. Na uspokojenie jej nie wpłynął też widok stojącego na drodze kabrjoletu z panem Shearerem i jego synem, którzy uśmiechali się szyderczo.
— Sądzę, że lepiej byłabyś zrobiła, Aniu, sprzedając mi krowę, gdym ci to proponował w zeszłym tygodniu — zachichotał pan Shearer.
— Uczynię to teraz, jeśli pan się zgodzi — odpowiedziała zgnębiona właścicielka krowy — może pan ją zabrać w tej chwili.
— Zrobione. Ofiaruję ci za nią dwadzieścia dolarów, jak dawałem poprzednio. Kuba zabierze ją natychmiast do Carmody i odstawi dziś wieczór wraz z resztą ładunku na statek. Pan Reed z Brightonu zamówił u mnie właśnie jałówkę.
W pięć minut potem Kuba z jałówką odmaszerowali, Ania zaś z dwudziestoma dolarami w kieszeni wracała na Zielone Wzgórze.
— Co na to powie Maryla? — zapytała Diana.
— O, jej to będzie obojętnem. Krasula była moją własnością, i nie sądzę, bym na targu mogła za nią otrzymać więcej, niż dwadzieścia dolarów. Ale pomyśl, kochanie, jeśli pan Harrison zobaczy stratowane zboże, domyśli się, że ona znowu w niem gospodarowała. A przecież dałam mu słowo honoru, iż to się więcej nie powtórzy! Dostałam nauczkę, żeby nie ręczyć za krowy.
Maryla, powróciwszy z odwiedzin u pani Linde, znała już szczegóły sprzedaży i wysyłki Krasuli; pani Linde wi-
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.