Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy ja dorosnę, nie wybiorę sobie narzeczonej z zadartym nosem. Musi mieć taki ładny nosek, jak twój, Aniu.
— Żadna dziewczynka nie zechce spojrzeć na chłopca, który, jedząc pudding, ma tak zababraną twarz sokiem — rzekła Maryla surowo.
— Ale ja umyję twarz, zanim pójdę się oświadczyć — zaprotestował Tadzio, wierzchem dłoni ścierając z buzi dowody swej winy. — I uszy umyję, choć mi nikt nie nakaże. Pamiętałem o tem dziś rano, Marylo, — bardzo rzadko zapominam. Ale — tu Tadzio westchnął głęboko — człowiek ma na sobie tyle miejsc do mycia, że strasznie ciężko pamiętać o wszystkich... Trudno, jeśli nie mogę iść do panny Lawendy, pójdę do pani Harrison. Powiadam wam, to strasznie miła osoba. Trzyma w śpiżarni słój marmeladek tylko dla małych chłopców, a ile razy piecze placek ze śliwkami, pozwala mi wyskrobać blachę. Szkoda, że nie widziałyście, ile tam śliwek zostaje po bokach! Pan Harrison był zawsze bardzo miły, ale jest jeszcze milszy od czasu, gdy się zpowrotem ożenił. Widzę, że kto się ożeni, robi się lepszy. Powiedzcie mi, dlaczego Maryla się nie ożeniła?
Staropanieństwo Maryli nie było dla niej nigdy drażliwą sprawą, to też, zamieniwszy porozumiewawcze spojrzenie z Anią, odpowiedziała poprostu:
— Prawdopodobnie dlatego, że nikt mi się nie oświadczył.
— To dlaczego Maryla się komu nie oświadczyła?
— Ależ, Tadziu! — oburzyła się Tola, zazwyczaj nie wtrącająca się do rozmowy niepytana. — Przecież to mężczyźni muszą się oświadczać.
— Nie rozumiem, dlaczego zawsze mężczyźni — odburknął Tadzio. — Wszystko na świecie każą robić mężczyznom. Czy mogę dostać jeszcze puddingu, Marylo?