Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

nego. Tylko, gdy pani ma przyjść, rozwesela się trochę. Ale najgorszy znak, psze pani, — tu zniżyła głos, jakby dla wyznania niezwykle groźnego objawu, — że się wcale nie gniewa, gdy zrobię jaką szkodę. Wczoraj, psze pani, stłukłam żółtozielony wazon, co zawsze stał na szafie z książkami. Jeszcze babka panny Lawendy przywiozła go z Anglji. Moja pani strasznie się nim chełpiła, psze pani, więc skurzałam go ostrożnie, aż tu nagle wypada mi z rąk; zanim zdążyłam go przytrzymać, stłukł się na sto tysięcy kawałków. Żeby pani wiedziała, jak się zmartwiłam i jak się bałam! Byłam pewna, że panna Lawenda strasznie mnie złaje, psze pani, i wolałabym już to nawet. Tymczasem weszła, prawie nie spojrzała na skorupy i rzekła: „Mniejsza z tem, Karolino, zbierz skorupy i wyrzuć na śmietnik“. Zupełnie zwyczajnie, psze pani, „zbierz skorupy i wyrzuć na śmietnik“ — jakby nie chodziło o wazon, co to jej babka przywiozła z Anglji! O, moja pani nie jest zdrowa i ja się tem strasznie martwię. Nikt na świecie o niej nie myśli, tylko ja jedna.
Łzy zakręciły się w oczach Karoliny Czwartej. Ania serdecznie pogładziła ciemną rękę, trzymającą różowy pęknięty dzbanuszek.
— A ja sądzę, Karolino, że pannie Lawendzie potrzebna jest pewna zmiana. Za wiele przebywa w samotności. Czy nie udałoby się jej namówić na jakiś wyjazd?
Karolina beznadziejnie potrząsnęła głową, ozdobioną wielkiemi kokardami.
— O, nie, psze pani! Panna Lawenda niecierpi wizyt. Ma tylko troje krewnych, a powiada, że odwiedza ich, aby spełnić obowiązek rodzinny. Ostatnio, gdy wróciła, powiedziała, że odtąd ani myśli więcej spełniać obowiązków rodzinnych. — Wracam z rozkoszą do mej samotni, Karolino, — powiedziała do mnie. — I nigdy już nie opuszczę mojej chatki. Rodzina