Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

stara się zrobić ze mnie staruszkę, a to źle na mnie wpływa. — Więc nie trzeba przecież jej namawiać do wyjazdu.
— Pomyślimy, jak zaradzić złemu — rzekła Ania stanowczo, wrzucając ostatnią poziomkę do dzbanka. — Skoro tylko nastąpią wakacje, sprowadzę się do was na cały tydzień. Codziennie będziemy urządzały wycieczki, przyjęcia i niewątpliwie rozweselimy pannę Lawendę.
— Ach, jak to będzie cudownie, psze pani! — zawołała rozpromieniona Karolina Czwarta.
Cieszyła się ze względu na pannę Lawendę, ale i na siebie. Cały tydzień obcowania z Anią! Po tym czasie z pewnością potrafi poruszać się i zachowywać jak ten ideał.
Powróciwszy do domu, dziewczęta zastały pannę Lawendę i Jasia, krzątających się koło nakrycia stolika, ustawionego w ogrodzie.
Jakże pysznie smakowały poziomki ze śmietaną, spożywane pod szafirowem sklepieniem niebios, przy akompanjamencie szmerów leśnych. Po herbacie Ania pomagała Karolinie zmyć naczynia, panna Lawenda zaś zasiadła z Jasiem na kamiennej ławce, by słuchać jego opowiadań o Skalnym Ludku. Wdzięczny był słuchacz z tej kochanej panny Lawendy, ale nagle Jaś zauważył, że przestały ją zajmować losy Starszego Żeglarza.
— Dlaczego pani tak na mnie spogląda? — zapytał.
— Jak, Jasiu?
— Jakgdybym pani kogoś przypominał — odpowiedział Jaś, który nieraz miewał błyski jasnowidzenia tak, że niemożliwem było zachować wobec niego tajemnicę.
— Przypominasz mi osobę, którą znałam dawno temu — odpowiedziała panna Lawenda zamyślona.
— Kiedy pani była młodą?
— Tak, kiedy byłam młodą. Czy wydaję ci się bardzo starą?