Ania zastała ich tak przytulonych, gdy stanęła na progu domku. Wyraz twarzy panny Lawendy powiedział jej, że czyni krzywdę przyjaciółce, zabierając malca.
— Niestety, Jasiu, musimy iść do domu. Noc zapada. Panno Lawendo, wkrótce zaproszę się do Chatki Ech na cały tydzień.
— Jeśli przyjedziesz na tydzień, zatrzymam cię na dwa — groziła panna Lawenda.
Nadszedł i minął ostatni dzień szkoły. Uczniowie Ani wywiązali się znakomicie z egzaminów. Na pożegnalnej lekcji wręczono jej list dziękczynny i teczkę pamiątkową. Matki i dziewczynki płakały, nawet niektórzy chłopcy pocichu przyznali się sobie do łez, chociaż głośno wypierali się tego. Panie Andrews, Slone i Bell, powracając do domu, omawiały sprawy szkolne.
— Jaka szkoda, że Ania odjeżdża teraz, gdy dzieci ją tak pokochały — wzdychała pani Slone, która zwykła była nawet żarty kończyć westchnieniem. — Oczywiście — dodała pośpiesznie — i w przyszłym roku będziemy mieli dobrą nauczycielkę.
— Nie wątpię, że Janka będzie spełniała bez zarzutu swe obowiązki — odezwała się oschle pani Andrews. — Nie sądzę, aby opowiadała dzieciom tyle baśni i włóczyła się z niemi po łąkach i lasach. Ale nazwisko jej figuruje na Honorowej Liście i obywatele Nowych Mostów są niepocieszeni, iż opuszcza szkołę.