Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapewne. Podobno łatwo wpada w gniew. Jeśli chcesz, ja pójdę załatwić tę sprawę.
— O, nie! Nie jestem taka podła — wykrzyknęła Ania — to przecież jest moja wina, więc nie pozwolę, byś ty przeze mnie cierpiała. Pójdę sama, natychmiast. Im prędzej, tem lepiej. Boże, co za upokorzenie!
Biedna Ania, wziąwszy kapelusz i swoje dwadzieścia dolarów, kierowała się ku wyjściu, gdy nagle wzrok jej padł na otwarte drzwi śpiżarni. Na stole stało upieczone przez nią tego ranka ciasto — wyjątkowo apetyczny placek, przybrany orzechami i różowym lukrem. Ania przeznaczyła go na piątkowy wieczór, gdy miało się u niej odbyć organizacyjne zebranie Koła Miłośników Avonlea. Zrezygnuje z poczęstunku dla młodzieży, aby tylko przebłagać słusznie rozżalonego pana Harrisona! Ani wydało się, iż takie ciasto powinno zmiękczyć serce każdego, a co dopiero mężczyzny, który musi sam dla siebie gotować; szybko zapakowała więc placek do pudełka. Zaniesie go jako różdżkę oliwną.
— O ile mi wogóle pozwoli dojść do słowa — myślała ze skruchą, dążąc naprzełaj przez pola, oświetlone złotym blaskiem sennego wieczoru sierpniowego. — Teraz wiem już, co czują ludzie prowadzeni na stracenie.


ROZDZIAŁ III
Gospodarstwo pana Harrisona

Dom pana Harrisona był to staromodny, niski, wybielony budynek, oparty o ścianę sosnowego lasu. Gospodarz siedział na winem ocienionym ganku, rozparł się wygodnie, zdjął kurtkę i z rozkoszą palił swą poobiednią fajkę. Skoro poznał, kto nadchodzi, zerwał się, wpadł do domu i za-