Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

Karolina Czwarta była również rozpromieniona.
— Ach, panno Aniu! wszystko się tak doskonale złożyło, psze pani. Kiedy pan Irving i panna Lawenda powrócą z podróży, zabiorą mnie, jako służącą, do Bostonu... A mam przecież dopiero piętnaście lat. Moje siostry musiały czekać, aż skończą szesnaście. Jaki ten pan Irving jest zakochany! Nie przestaje na nią patrzeć, ubóstwia ziemię, po której ona stąpa. Jestem strasznie rada, że się tak kochają, chociaż niektórzy obchodzą się i bez kochania. Jedna moja ciotka miała już trzech mężów. Za pierwszego wyszła z miłości, a za drugiego i trzeciego z wyrachowania. Mówi, że ze wszystkimi była bardzo szczęśliwa, a martwiła się tylko podczas pogrzebów. Ale mnie się zdaje, że ona ryzykowała, psze pani.
— Jakież to wszystko poetyczne — wzdychała Ania, rozmawiając z Marylą. — Jeślibym nie zabłądziła, idąc wówczas do Kimballów, nie byłabym nigdy poznała panny Lawendy. Nie zaprowadziłabym do niej Jasia, a on nie napisałby o tych odwiedzinach swemu ojcu, wybierającemu się właśnie do San-Francisko. Pan Irving powiada, że otrzymawszy list od Jasia, odrazu postanowił wysłać swego wspólnika do San-Francisko, a sam przybył tutaj. Przed piętnastu laty dowiedział się od kogoś, że panna Lawenda wychodzi zamąż, odtąd już nic o niej nie słyszał, i nie chciał pytać. A teraz dzięki mnie wszystko się dobrze ułożyło! Kto wie, czy pani Linde nie ma słuszności, twierdząc, że przeznaczenie rządzi światem, więc musiało się to spełnić w jakikolwiek sposób. Ale gdyby nawet... miło przecież pomyśleć, że byłam narzędziem w ręku przeznaczenia! Tak, w istocie, to niezwykle poetyczne!
— Nie widzę w tem nic poetycznego — rzekła Maryla dość kwaśno. Uważm, że Ania zbytnio przejmowała się tą sprawą, a i tak miała dosyć zajęcia z własnemi przygotowaniami do wyjazdu. Pocóż więc było „gnać“ pięć razy na tydzień do Chatki Ech? — Gdzież tu poezja? Najpierw dwoje młodych