Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

deserowe. Mira Gillis miała w swej wyprawie trzydzieści siedem serwetek własnej roboty, a ja postanowiłam mieć przynajmniej tyleż.
— Sądzę, że będzie zupełnem niepodobieństwem prowadzić dom, mając tylko trzydzieści sześć serwetek — przyznała Ania z poważną miną, lecz z roześmianemi oczami.
Diana poczuła się dotkniętą.
— Nie myślałam, że będziesz ze mnie drwiła, Aniu — rzekła z wyrzutem.
— Ależ, najdroższa, nie drwię zupełnie — zawołała Ania. — Przekomarzałam się tylko z tobą trochę. Będziesz niewątpliwie najmilszą gosposią w świecie, i bardzo roztropnie z twej strony, że już układasz plany, jak urządzić twe domowe ognisko.
Zaledwie wypowiedziała to zdanie, gdy pojęcie „ognisko domowe“ tak opanowało jej umysł, że zapragnęła wyobrazić sobie swoje własne. Panem jego był oczywiście dumny, wysmukły brunet. Ale, co najdziwniejsza, w tym obrazie Gilbert nie odstępował jej ani na chwilę, ustawiał meble, zakładał ogród i wykonywał rozmaite polecenia, które melancholijny bohater uważał za niegodne swej osoby. Ania próbowała usunąć postać Gilberta ze swoich zamków na lodzie, lecz ponieważ jej się to nie udawało, a śpieszyła się bardzo, więc zarzuciła te starania i kończyła fantastyczną budowę z takiem powodzeniem, że jej „ognisko domowe“ było wykończone i umeblowane, zanim Diana zaczęła mówić.
— Zapewne dziwisz się, Aniu, że kocham Alfreda, chociaż różni się tak bardzo od mego dawnego ideału — tego wysokiego, smukłego młodzieńca. Jednakże nie chciałabym, aby Alfred był wysoki i smukły... Nie byłby przecież wtedy sobą. Oczywiście — dodała smutnie, — będzie z nas strasznie krępa para. Lepsze to jednak, niż gdy jedno jest małe i grube, a drugie wysokie i chude, jak Marcin Slone i jego żona.