Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

lić zawsze na dworze. Dzięki temu zupełna harmonja panowała między nimi.
Ania odwiedziła ich, ażeby poprosić panią Harrison o kilka żółtych georginij z jej ogrodu. Wraz z Dianą udawała się tego wieczoru do Chatki Ech, ażeby pomóc pannie Lawendzie w ostatecznych przygotowaniach do ślubu, mającego się odbyć nazajutrz. Panna Lawenda nie hodowała georginij, bo nie lubiła ich i nie licowałyby z jej odosobnionym, w staroświeckim stylu utrzymanym ogródkiem. Zresztą, z powodu osławionej burzy wuja Andrewsa, kwiaty były w tym roku rzadkością zarówno w Avonlea, jak sąsiednich osadach. Dziewczęta uznały, że starożytny żółty dzban, używany zwykle do przechowywania orzechów, musi koniecznie, napełniony georginjami, rozjaśniać ciemny kąt przedsionka.
— Obliczyłem, że już za dwa tygodnie wyjedziesz, Aniu — ciągnął pan Harrison. — O, będzie nam ciebie bardzo brak! Podobno pani Linde wprowadza się na Zielone Wzgórze — trudno było zaiste znaleźć lepsze zastępstwo!
Niemożliwem jest doprawdy przenieść na papier całą głębię ironji pana Harrisona. Pomimo przyjaźni, wiążącej jego żonę z panią Małgorzatą, stosunki, panujące między nim a tą ostatnią, w najlepszym razie można było nazwać zbrojną neutralnością.
— Tak, wyjeżdżam za dwa tygodnie — rzekła Ania. — Gdy biorę to rozumowo — radość mnie ogarnia, gdy zaś uczuciowo — muszę się smucić.
— Jestem przekonany, że w Redmondzie będziesz zbierała wszystkie zaszczyty, jakich tam można dostąpić.
— Będę dążyła do niektórych — zwierzała się Ania. — Ale nie dbam już o nie tyle, co dwa lata temu. Z moich studjów uniwersyteckich pragnę przedewszystkiem wynieść jak największą umiejętność sztuki życia. Pragnę się nauczyć, jak rozumieć moich bliźnich i pomagać im.