Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

miennej ławki, Karolina Czwarta drżącemi rękami rozpaczliwie ściskała ich dłonie.
Pan Allan otworzył Biblję i ceremonja się rozpoczęła. W chwili, gdy młoda para zamieniała pierścionki, zdarzył się piękny i nieoczekiwany fakt. Słońce przedarło się nagle przez ołowiane chmury i potok złotego światła oblał szczęśliwą pannę młodą. W mgnieniu oka ogród napełnił się rojem blasków i drżących cieni.
— Co za piękny symbol! — myślała Ania, biegnąc uściskać pannę Lawendę, poczem trójka dziewcząt zniknęła z ogrodu, ażeby w mieszkaniu zająć się przyjęciem dla gości.
— Dzięki Bogu, już po wszystkiem — odetchnęła z ulgą Karolina. — Ślub się odbył, więc teraz niech się dzieje co chce, psze pani. Woreczek z ryżem jest w śpiżarni, stare trzewiki pode drzwiami, a śmietanka do ubicia na schodkach piwnicy.
O wpół do trzeciej państwo Irving odjechali, odprowadzeni na kolej przez całe towarzystwo. Gdy panna Lawenda... to jest pani Irving, przestąpiła próg swego dawnego domu, Gilbert i dziewczęta obrzucili ją ryżem, a Karolina Czwarta cisnęła starym trzewikiem tak zręcznie, że omal nie uderzył pana Allana w głowę. Ale Jasiowi było sądzonem wystąpić z najpiękniejszem pożegnaniem. Nieoczekiwanie wybiegł z przedsionka, potrząsając gwałtownie mosiężnym obiadowym dzwonem, zdobiącym dotąd kominek w stołowym pokoju. Jaś pragnął jedynie tym wesołym dźwiękiem zakończyć uroczystość zaślubin. Tymczasem, w miarę tego jak głos dzwonów zamierał, od wzgórz i ściany lasów nad rzeką przypłynęła nowa fala dzwonów jeszcze jaśniejsza, słodsza i delikatniejsza, jakgdyby umiłowane echa panny Lawendy przesyłały jej pożegnanie. Z tem błogosławieństwem słodkich dźwięków porzuciła ona dotychczasowe życie snów i marzeń dla życia, pełnego pracy i obowiązków.