warzystwo. Nic nie zmusiłoby mnie do porzucenia go, nic na świecie, moja droga!
Ostatnie zdanie wygłosił tak znacząco, jakgdyby podejrzewał Anię o ukryty zamiar przekonania go, że powinien rozstać się z Imbirkiem.
Tymczasem Ania zdążyła już polubić zapalczywego sąsiada i zanim skończyli podwieczorek, czuli się jak starzy znajomi. Pan Harrison dowiedział się wszystkiego o Miłośnikach Avonlea i przyklaskiwał projektowi.
— Dobra myśl! Zacznijcie tylko. Dużo jest pola dla ulepszeń w tej osadzie; w ludziach również.
— Cóż znowu! — zaprzeczyła Ania. Sobie samej lub swym starym znajomym przyznałaby istnienie pewnych niedoskonałości. Ale w ustach cudzoziemca ocena taka brzmiała arcyniemile. — Ja uważam Avonlea za rozkoszną miejscowość a jej mieszkańców za przemiłych ludzi.
— Co za temperamencik! — zauważył pan Harrison, obserwując zapłonione policzki i oburzone spojrzenie swego gościa — odpowiedni do tych płomiennych włosów coprawda. — Avonlea jest sympatyczną osadą, w przeciwnym razie nie byłbym się tu wprowadził. Lecz chyba sama przyznasz, że ma pewne wady?
— Dla nich to właśnie kocham ją więcej jeszcze — oponowała Ania. — Niecierpię ludzi i miejsc bez wad. Wyobrażam sobie, że prawdziwie doskonała istota musi być strasznie niezajmująca. Pani White mówi, że nigdy nie spotkała takiej doskonałej istoty, ale dużo słyszy o jednej — o pierwszej żonie swego męża. Czy pan nie sądzi, że strasznie przykro być żoną człowieka, którego pierwsza małżonka była doskonałością?
— O, bardziej przykre jest być mężem tej doskonałości — oświadczył pan Harrison z nagłą a nieoczekiwaną gwałtownością.
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.