Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

napamięć. Była to bardzo piękna mowa; zawierała wiele wzniosłych myśli, dotyczących współpracy i poważnego dążenia do wiedzy. Niestety, w tej chwili nie mogła sobie przypomnieć z niej ani słowa.
Po pewnym czasie, który jej się wydał rokiem — w rzeczywistości upłynęło zaledwie dziesięć sekund — rzekła słabym głosem: „Otwórzcie książki, proszę“ — i osunęła się bez tchu na krzesło, oszołomiona hałasem otwieranych i zamykanych pulpitów.
Podczas gdy dzieci czytały, Ania starała się zebrać rozproszone myśli i przeglądała czujnem okiem hufiec małych pielgrzymów, dążących w krainę Ludzi Dorosłych. Większość ich była jej dobrze znana; przecież chodzili z nią jednocześnie do szkoły. Wyjątek stanowiła przygotowawcza klasa i dziesięciu nowych przybyszów. W duszy Ania interesowała się bardziej tą nową grupą, niż resztą dzieci, o których było już wiadomem, że nie rokują nadzwyczajnych nadziei. Oczywiście, nowe mogły się okazać równie pospolitemi umysłami jak tamte, ale mógł się też znaleźć między niemi genjusz! Ta myśl przejmowała ją dreszczem.
Na ławce w rogu siedział sam jeden Antoś Pay. Z ciemnej, ponurej twarzyczki para czarnych oczu spoglądała wrogo na Anię, która natychmiast postanowiła zdobyć sympatję tego potomka osławionej rodziny Payów.
W przeciwnym rogu na ławce z Arciem Slonem siedział inny nowy uczeń; z wyglądu urwis, piegowaty, z zadartym noskiem i niebieskiemi oczami o jasnych rzęsach — zapewne mały Donnellów. A jeśli podobieństwo nie myliło, z Maniusią Bell sąsiadowała jego siostrzyczka. Ania zdumiała, jak matka może przysłać dziecko do szkoły w podobnym stroju. Dziewczynka miała na sobie wyblakłą różową jedwabną sukienkę, przybraną suto nicianą koronką, brudne białe skórkowe pantofelki i jedwabne pończoszki. Jej jasne włosy, poskręcane w nienaturalne