Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! jakiż to rajski dzień, Diano! — Ania westchnęła upojona szczęściem. — Co za czarodziejskie powietrze! Spójrz na bogactwo tych barw w dolinie! Czy czujesz boski zapach żywicy? Płynie on z owej słonecznej polanki, gdzie pan Wright wyciął sosny. Błogosławieństwem jest żyć takiego dnia, a niebiańską rozkoszą upajać się zapachem żywicy. Ściętych sosen niema chyba w niebie, Diano? Jednakże niebo wydałoby mi się niedoskonałe, gdyby mnie w jego lasach nie ogarnął powiew żywiczny. A może istnieje w niebie ten zapach, mimo że śmierci tam niema?... O, zapewne tak jest, bo ten cudowny aromat musi być duszą sosen, a przecież niebo — to siedlisko wszystkich dusz.
— Drzewa nie mają dusz — zaprzeczyła trzeźwa Diana, — ale mimo to zapach żywicy jest rozkoszny. Mam zamiar uszyć poduszkę i napełnić ją sosnowemi igłami. Ty też mogłabyś to zrobić, Aniu.
— Owszem, będę jej używała do drzemki; na niej niewątpliwie śnić będę, że jestem rusałką lub nimfą leśną. W tej chwili jednak czuję się zupełnie szczęśliwą, że jestem Anią Shirley, nauczycielką w Avonlea, i jadę dzisiejszego cudownego dnia tą piękną drogą.
— W istocie, dzień jest cudowny, ale zadanie nasze bynajmniej nie jest cudowne. Po jakie licho podjęłaś się kwestować na tej ulicy, Aniu! Prawie wszyscy skąpcy avonleascy mieszkają wzdłuż tej drogi, i z pewnością będą nas przyjmowali, jakbyśmy żebrały dla siebie. To najgorsza ulica ze wszystkich.
— Dlatego wybrałam ją właśnie. Bezwątpienia Gilbert i Alfred kwestowaliby na niej, gdybyśmy zażądały tego. Ale widzisz, Diano, czuję się odpowiedzialną za K. M. A., gdyż podałam myśl założenia go; uważam więc, że ja powinnam podejmować się najmniej przyjemnych zadań. Przykro mi ze względu na ciebie, ale zwalniam cię od zabierania głosu. Ja