Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lekarze zwykli łudzić pacjentów nadzieją. Na jej miejscu nie wierzyłabym takim bredniom. Trzeba być zawsze przygotowanym na najgorsze.
— A czy nie powinniśmy też być przygotowani na najlepsze? — broniła Ania. — Dobro jest równie prawdopodobne, jak zło.
— Moje doświadczenie nie nauczyło mnie tego — odparła Eliza — a mogę przeciwstawić moich pięćdziesiąt siedem lat twoim szesnastu... Odchodzicie już? Może wasze stowarzyszenie potrafi uchronić Avonlea od staczania się w przepaść — ale niewielkie mam nadzieje w tym względzie.
Ania i Diana z uczuciem ulgi opuściły progi tego domu, i odjechały z szybkością, na jaką tylko ich wypasiony kucyk mógł się zdobyć. Na skręcie bukowego lasku ujrzały śpieszącą ku nim przysadzistą postać, która gwałtownie wymachiwała rękami. Była to panna Katarzyna, tak bardzo zdyszana, iż prawie nie mogła głosu wydobyć.
— Oto moja składka na wasz cel — wyszeptała wreszcie, wciskając Ani do ręki kilka monet. — Radabym ofiarować wam całego dolara, ale nie śmiem wziąć więcej pieniędzy z moich dochodów za nabiał, gdyż Eliza gotowaby to wykryć. Wasze stowarzyszenie bardzo mnie interesuje i wierzę, że zdziałacie dużo dobrego. Jestem optymistką, muszę nią być, obcując bezustannie z Elizą... Śpieszę do domu, aby nie zauważyła mej nieobecności: sądzi, że karmię kury. Życzę wam powodzenia w kweście, a nie przejmujcie się tem, co Eliza mówi. Świat idzie ku lepszemu, z największą pewnością!
Następnie przyszła kolej na dom Daniela Blaire’a.
— Tutaj wszystko zależy od obecności pani Blaire’owej — zapowiedziała Diana. — Ona nie da ani grosza, bo jest bardzo oszczędna — jeśli mam się wyrazić oględnie — o nim zaś ogólnie wiadomo, że nie odważy się pójść do golarza bez jej pozwolenia. Pani Blaire’owa twierdzi, że musi być sprawie-