dliwą, zanim będzie szczodrą, lecz pani Linde dodaje, że jej „sprawiedliwość“ trwa tak długo, iż „szczodrość“ zapewne nigdy nie nastąpi.
Wieczorem Ania opowiadała Maryli wrażenia z tych odwiedzin.
— Uwiązawszy konia, zapukałyśmy do drzwi kuchennych. Nikt się nie zjawił, lecz z otwartej śpiżarni dochodził nas jakiś głos. Nie mogłyśmy odróżnić wyrazów, Diana powiada, że z samego tonu dało się wywnioskować, iż to były przekleństwa. Nie spodziewałabym się tego po panu Blaire, bo zwykle jest taki spokojny i łagodny. Tym razem jednak musiał być doprowadzony do ostateczności. Gdy stanął we drzwiach, miał biedak twarz zalaną potem i czerwoną jak burak, a ubrany był w jeden z wielkich perkalowych fartuchów swej żony.
— Nie mogę się wydobyć z tej matni; tasiemki są mocno zasupłane i nie umiem ich odplątać — rzekł — więc wybaczcie mi ten strój, moje panie. Prosiłyśmy, by nie zwracał na to uwagi i weszłyśmy do pokoju. Pan Blaire zasiadł z nami przy stole, odrzucił fartuch do tyłu, lecz wyglądał tak zgnębiony i zawstydzony, że mi go serdecznie żal było. Diana odezwała się, że zapewne odwiedziny nasze wypadły nie w porę. O, wcale nie — odrzekł, siląc się na uśmiech — wiesz przecież, Marylo, jaki zwykle jest uprzejmy — jestem trochę zajęty, muszę upiec ciasto. Żona moja dostała dziś z Montrealu od siostry depeszę, oznajmiającą jej przyjazd. Naturalnie pojechała na dworzec, by ją oczekiwać, a mnie poleciła przygotować placek do herbaty. Zostawiła mi przepis i dała ustne wskazówki, ale zapomniałem połowę ich przynajmniej. Przepis powiada: „zapachów do smaku!“ Co to ma znaczyć? Wiele to ma być? A jeśli mój smak różni się od smaku innych ludzi? Czy czubata łyżeczka wanilji wystarczy do małego biszkoptu? Strasznie mi żal było tego nieboraka, bo cóż to za za-
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.