Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy ich wuj nie dał znaku życia?
— Owszem, Marja dostała list od niego. Dzieci nie może zabrać przed wiosną. Wtedy bowiem ożeni się i łatwiej mu będzie zaopiekować się niemi. Na zimę radzi je oddać „na garnuszek“ do którego z sąsiadów. Lecz Marja nie uczyni tego, gdyż nigdy nie łączyły jej przyjazne stosunki z mieszkańcami Graftonu. Krótko i węzłowato: życzy ona sobie, bym ja wzięła dzieci; nie mówi o tem, lecz jestem pewna, że tego pragnie.
— O, — zawołała Ania, składając ręce z niemą prośbą, — przecież ty to uczynisz! Prawda, Marylo?
— Nie zdecydowałam się jeszcze — odparła Maryla dość cierpko. — Nie załatwiam spraw bez zastanowienia, jak to jest w twoim zwyczaju. Kuzynostwo w trzeciej linji to dosyć wątłe pokrewieństwo, a jaka straszna odpowiedzialność wychowywać dwoje sześcioletnich dzieci... bliźniąt w dodatku.
Maryla miała to dziwne przekonanie, że dziecko z bliźniąt jest dwa razy gorsze, niż dziecko nie z bliźniąt.
— Bliźnięta są bardzo miłe — mam na myśli jedną parę — zaprzeczyła Ania. — Tylko, gdy ich jest dwie albo trzy pary, stają się trochę męczące. Przypuszczam, że stanowiłoby to dla ciebie rozrywkę, Marylo, gdy ja jestem w szkole!
— I to miałoby być rozrywką? Raczej umęczenie i kłopot! Gdyby przynajmniej były w tym wieku, co ty, kiedy do nas przybyłaś — zaryzykowałabym jeszcze. Nie obawiam się tak bardzo Toli — zdaje się dobrem i spokojnem dzieckiem. Ale ten urwis Tadzio!
Ania kochała dzieci, do bliźniąt Keithowej serce ją ciągnęło. Wspomnienie jej własnego osieroconego dzieciństwa żyło w niej dotychczas. Wiedziała, że Maryli punktem honoru jest wypełnianie wszystkiego, co uważa za swój obowiązek, więc zręcznie skierowała atak w tym kierunku.
— Jeśli Tadzio ma złe skłonności, tem więcej należy dbać o jego dobre wychowanie, czyż nie, Marylo? Jeśli my ich nie