„Boże miłościwy!“ Patrzała, nie wierząc własnym oczom, aż wreszcie wybuchnęła głośnym śmiechem.
— Nie mogło się obejść bez pomyłki. Nie mogło! Wiedziałam, że Payowie nawarzą piwa!
Pani Małgorzata jechała do domu, zatrzymując się co chwila, aby wśród spotkanych sąsiadów rozgłaszać nowinę. To też wieść rozeszła się lotem błyskawicy. Przez usta parobka Blythe’ów dotarła ona do Gilberta; przerażony, rzucił książki, nad któremi ślęczał, i popędził na Zielone Wzgórze. Po drodze dogonił go zdyszany Alfred Wright. U furtki, pod ogołoconemi z liści wierzbami zastali Dianę, Jankę Andrews i Anię — uosobienie rozpaczy.
— To chyba nieprawda, Aniu? — zawołał Gilbert.
— Owszem, prawda — odrzekła Ania z miną muzy tragedji. — Pani Linde, wracając z Carmody, wstąpiła, by mi o tem donieść. To straszne! Czy warto dążyć do jakichkolwiek ulepszeń!
— Co jest straszne? — zapytał Oliver Slone, nadchodząc właśnie z paczką, przywiezioną z miasta dla Maryli.
— Jakto, nie słyszałeś jeszcze? — rzekła Janka zirytowana — Tylko tyle: Józef Pay pomalował Dom Ludowy na niebiesko zamiast na zielono! Jaskrawym niebieskim kolorem, używanym zazwyczaj do malowania wózków i taczek. Pani Linde powiada, że to najwstrętniejsza barwa, jaką kiedykolwiek widziała, szczególniej w połączeniu z czerwonym dachem. Omal nie zemdlałam, gdy usłyszałam o tem. Serce pęka na myśl, wiele trudów ta sprawa pochłonęła.
— Na miłość Boską, skąd powstała ta pomyłka? — jęknęła Diana.
Winę tego nieszczęścia można było przypisać tylko Payom. Miłośnicy postanowili użyć farb Harrisa, a wiadomo, że blaszanki z farbą są numerowane wedle próbek kolo-
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.