rów, umieszczonych na wzorze. Wybrany zielony odcień był oznaczony numerem 147, więc kiedy Roger Pay przysłał syna swego Janka z wiadomością, że jedzie do miasta i może kupić farbę, Miłośnicy kazali go poprosić o nabycie numeru 147-go. Janek zaklinał się, że wypełnił ich polecenie, ojciec zaś jego równie stanowczo twierdził, że Janek powtórzył numer 157. I na tem sprawa stoi do dziś dnia.
Tego wieczoru w każdym avonleaskim domu, gdzie mieszkał jakikolwiek Miłośnik, panowała czarna rozpacz. Nastrój na Zielonem Wzgórzu był tak ponury, że nawet wesołość Tadzia przygasła. Ania płakała i była niepocieszona.
— Muszę płakać, Marylo, mimo że mam prawie siedemnaście lat — łkała. — To takie upokarzające. Wszyscy nas będą wyśmiewali. Ta wieść brzmi jak dzwon pogrzebowy dla naszego stowarzyszenia.
Jednakże w życiu, podobnie jak w snach, rzeczy przybierają często dziwny obrót. Mieszkańcy Avonlea nie mieli wcale ochoty do śmiechu, byli zbyt zagniewani. Przecież to za ich pieniądze malowano Dom Ludowy, więc też ich najboleśniej dotknęła ta pomyłka. Powszechne oburzenie skupiło się na Payach. Roger Pay i Janek pokpili sprawę. Józef zaś musiał być skończonym idjotą, jeżeli po otworzeniu blaszanki nie zorjentował się, że zaszła jakaś pomyłka. Gdy krytyka dotarła do wiadomości Józefa Paya, odburknął, że nie miał zamiaru wtrącać się do gustu obywateli bez względu na swe osobiste zdanie w kwestji kolorów; zamówiono go do malowania budynku, nie zaś do rozprawiania o barwach; robotę swoją wykonał, więc zaplata słusznie mu się należy.
Po naradzie z Piotrem Slonem, sądownikiem, Miłośnicy z ciężkiem sercem wypłacili Payowi należność.
— Musicie mu zapłacić — powiedział Slone — nie jest odpowiedzialny za to, co się stało. Nikt mu nie mówił, jakiego koloru miała być farba — dostał blaszanki z poleceniem
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.