Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

cego“ na furtce i dostrzegła figlarne błyski w jego oczach. — Tadziu, czy nie wiesz, gdzie ona jest?
— Nie, nie wiem — odparł Tadzio śmiało — nie widziałem jej od obiadu, dalibóg.
— Nie było mnie w domu od pierwszej — objaśniała Maryla. — Tomasz Linde zachorował nagle, i Małgorzata prosiła, abym natychmiast przyszła. Gdy wychodziłam, Tola usypiała lalkę w kuchni a Tadzio bawił się w piasku przed domem. Wróciłam przed niespełna półgodziną — Toli ani śladu. Tadzio twierdzi, że od chwili mego wyjścia nie widział jej wcale.
— Bo też nie widziałem — zapewnił Tadzio stanowczo.
— Musi być gdzieś w pobliżu — uspokajała Ania — nie odważyłaby się oddalić sama jedna. Jest przecież taka nieśmiała. Może usnęła w którymś z pokojów?
Maryla zaprzeczyła ruchem głowy.
— Przeszukałam cały dom. Ale może jest gdzie w zabudowaniach?
Rozpoczęto skrzętne poszukiwania. Zrozpaczone kobiety przetrząsały każdy kąt domu, podwórza i budynków gospodarskich. Ania przebiegła sad i Las Duchów, nawołując głośno Tolę. Maryla ze świecą zajrzała do piwnicy. Tadzio towarzyszył im obu na zmianę i okazywał dużo pomysłowości we wskazywaniu miejsc, gdzie, według niego, Tola mogłaby się znajdować. Wreszcie powrócili znowu w podwórze.
— Strasznie dziwna sprawa — westchnęła Maryla.
— Gdzież ten dzieciak się podział? — pytała Ania zrozpaczona.
— A może wpadła do studni? — poddał Tadzio wesoło.
Ania i Maryla spojrzały na siebie ze zgrozą. Myśl ta towarzyszyła każdej z nich przez cały czas, ale żadna nie odważyła się jej wypowiedzieć głośno.
— Kto wie, może? — szepnęła Maryla.