Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

na Harrisona. Dom był zamknięty, żaluzje spuszczone i ani śladu żywej duszy wokoło. Stanęła na ganku, głośno wołając Tolę. W kuchni rozległ się wrzaskliwy głos Imbirka, który zaklął z nagłą gwałtownością. Ale pomiędzy jego wykrzykami Ania usłyszała żałosny płacz, dochodzący z małego budynku, służącego panu Harrisonowi za skład narzędzi. Skoczyła ku drzwiom, odryglowała je, i porwała w ramiona drobną zalaną łzami istotkę, skuloną na przewróconej beczułce od gwoździ.
— Ach, Tolu, Tolu! Jakiego strachu nam napędziłaś! Skądżeś się tu wzięła?
— Przyszliśmy z Tadziem do Imbirka — szlochała Tola — ale nie mogliśmy się do niego dostać, więc tylko Tadzio walił we drzwi, żeby go rozdrażnić. Później przyprowadził mnie tutaj, sam uciekł, a drzwi zatrzasnął. Nie mogłam się wydostać. Płakałam i płakałam. Bałam się okropnie, zmarzłam, jeść mi się chciało. Myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz, Aniu!
— Tadzio? — Ania nie wierzyła własnym uszom.
Z ciężkiem sercem prowadziła Tolę do domu. Przykrość, spowodowana sprawowaniem Tadzia, zagłuszyła radość z odnalezienia dziewczynki zdrowej i całej. Pomysł zamknięcia Toli mógł być wybaczony, ale te kłamstwa, bezczelne kłamstwa, opowiadane z zimną krwią! Na ten wstrętny postępek nie wolno jej było zamykać oczu. Gotowa była usiąść i płakać, niczem małe dziecko. Przywiązała się do Tadzia serdecznie — jak bardzo, nie wiedziała o tem dotąd — i strasznie ją zabolało odkrycie, że kłamał z najzupełniejszą świadomością.
Maryla słuchała opowiadania Ani w milczeniu, nie wróżącem nic dobrego Tadziowi. Pan Barry roześmiał się i poradził, by za takie zbytki zdrowo obić smarkacza. Po odejściu sąsiada Ania utuliła zziębniętą, szlochającą Tolę, dała jej kolację i zaniosła do łóżka. Zeszła do kuchni w chwili, gdy