Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale ordynarne. Mali chłopcy nie powinni wyrażać się ordynarnie.
— Strasznie dużo jest takich rzeczy, których mali chłopcy nie powinni robić. Nigdy nie myślałem, że jest tego tyle. Szkoda, że brzydko jest mówić łgar... kłamstwa, bo to bardzo wygodnie. Ale nie będę tego mówił więcej. Tylko powiedzcie, jaką karę dostanę za to, co dziś zrobiłem?
Ania prosząco spojrzała na Marylę.
— Nie chciałabym zbyt surowo postąpić z dzieckiem — odpowiedziała cicho Maryla. — Nikt mu widocznie nie powiedział, że źle jest kłamać, a dzieci Sprottów były demoralizującem towarzystwem. Biedna Marja była zbyt cierpiącą, żeby zająć się jego wychowaniem, a trudno wymagać, aby sześcioletnie dziecko odczuwało instynktem co złe, a co dobre. Musimy zgodzić się na to, że mały nie ma żadnych dobrych zasad, i zacząć wychowanie od początku. Jednak dzisiejszy figiel nie może mu ujść bezkarnie. Nie widzę innej kary, jak zapakować go do łóżka bez kolacji, ale stosowałyśmy to już zbyt często. Może ty co wymyślisz, Aniu? Masz przecież taką bujną wyobraźnię.
— Ale kary to wstrętna rzecz, a ja lubię wyobrażać sobie tylko miłe sytuacje — rzekła Ania, pieszcząc Tadzia. — Poco wyobrażać sobie przykrości, jeśli i tak jest ich tyle w życiu?
Ostatecznie, Tadzio, jak zwykle, powędrował do łóżka z nakazem, by pozostał w niem do następnego południa. Widocznie rozmyślania nie pozwoliły mu zasnąć, bo gdy po godzinie Ania weszła do swego pokoju, zawołał ją cichutko. Zastała go siedzącego w łóżeczku z główką wspartą na rączkach.
— Aniu — spytał uroczystym tonem. — Czy nikt nie powinien mówić łgar... kłamstw? Powiedz mi?
— Nikt, oczywiście.